wtorek, 25 sierpnia 2009
Jak wszyscy to ja też
Serca uszyłam już dawno temu ( ręcznie, nie chciało mi się biegać do mieszkania w bloku, gdzie tymczasowo przebywa maszyna) wczoraj je dopchałam suszoną lawendą. Wypełnione są ocieplaczem, tylko u dołu i góry jest lawenda. Oszczędzam ją, bo niewiele mam, w przygotowaniu są też woreczki.
Przy okazji zorientowałam się, że chyba mam uczulenie na lawendę. Już wcześniej kichałam przy napełnianiu tej frywolitkowej saszetki, ale susz był ubiegłoroczny i podejrzewałam kurz. Wczoraj otarłam lawendę z gałązek, umieściłam ją w zamkniętym pojemniku w międzyczasie dodając trochę do serc. Dostałam takiego napadu kataru, że aż rozbolał mnie nos. Wiele razy pojawiały się u mnie objawy alergii, kichanie i miejscowa wysypka, ale były tak krótkotrwałe, że je bagatelizowałam. Teraz mam pewność, lawendy się jednak nie pozbędę, umieszczę tylko dalej od siebie :)
Serca te powstały pod wpływem zauroczenia sercowym blogiem Jolinki . Planuję uszyć jeszcze kilka.
Brzęczałam mężowi cały tydzień nad uchem w sprawie remontu, bywało ostro, ale do rozwodu nie doszło :)))
Efekt następujący:
1. Mąż zarządził sprzątanie ogrodu, wyrównanie, przekopanie, dowiezienie ziemi i sianie nowej trawy- czyli jakby zacząć budować dom od komina, bo okna nie wymienione i elewacja nie zrobiona, no i cała masa różnych materiałów będzie zalegać na nowym trawniku. Na szczęście nie starczyło mu czasu na doprowadzenie sprawy do końca. Wycięliśmy tylko starą wiśnię i trochę krzaków- mamy jaśniej w domu.
2. Zaczął przygotowywać materiał do zadaszenia tarasu, choć okna nie wymienione....
czyli jak w punkcie 1, zadziałał argument, że kolor drewna powinien być taki sam jak szalówki. Pracę przerwał.
3. Zrobił przegląd desek na podłogi i z chłopakami zawieźli je do stolarza, trzeba je będzie gdzieś bezpiecznie ułożyć więc rosną szanse na dalszą część remontu.
Przy okazji porządków zamówiliśmy speców od wycinki drzew, mocno przycięli stare grusze, bo ciągle przeszkadzały sąsiadom, nawet tym dalszym :( Fakt, owoce nie nadają się do jedzenia, spadając na blaszany dach robią wiele hałasu, trzeba je systematycznie sprzątać, a owocują niezwykle obficie. Nie zdecydowaliśmy się na całkowite ich wycięcie, bo już kilka razy uratowały naszą ' miedzę'. Grusze i kilka sosen posadził dziadek męża jakieś 60 lat temu, potem sąsiednie działki przeszły w ręce nowych właścicieli i zaczęły się problemy z granicami. Chyba geodeci kiedyś się pomylili, bo zależy od którego punktu zaczynają mierzyć wyniki przesuwają się raz na jedną stronę , raz na drugą. Nowy sąsiad to nawet paliki nam na podwórku powbijał i zakład męża kazał rozbierać. Zakład zaadaptowaliśmy z budynku gospodarczego wybudowanego przez teścia pod koniec lat 40 lub na początku 50. Tak to jest z sąsiadami.
Przycięliśmy też brzozę, bo jej gałęzie leżały na nowym dachu i oknach. Z młodych gałązek zaczęłam robić wianki, brzoza łatwo się poddaje. Będą służyć do zawieszania różnych ozdób i jako podkład do świątecznych stroików, kiedyś takie miałam, ale się zużyły. Muszę tylko znaleźć coś mało widocznego do obwiązania, tymczasowo użyłam drutu spawalniczego;)
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
No tak... Serduszkami mnie zakasowałaś - pomijam fakt, że mam naszykowane drobiazgi frywo właśnie na serduszka, ale TYLE zrobić w jeden dzień?
OdpowiedzUsuńPotwierdza się moja teoria:
Krzysia jest sklonowana i to kilkakrotnie... Jedna Krzysia sprząta, druga gotuje, trzecia wije wianki (nie rzuca ich do falującej wody ;-) ), czwarta szyje serca, piąta frywolitkuje, szósta haftuje. A te wszystkie cuda pokazuje nam ta Krzysia Właściwa - czyli kichająca bidula :-))
Jeśli pominęłam jakąś Krzysię, to z góry bardzo przepraszam!! ;-))
Ata - dobre :-)))
OdpowiedzUsuńJak ja popatrzyłam na te serduszka, to aż się zaśmiałam. No bo proszę, niby tylko serduszka. Akurat!!! Frywolitka i to aż miło. Normalnie dech zapiera. Delikatne, subtelne, no po prostu w Krzysinym stylu.
Kurczę, też se muszę jakieś zrobić i też jakoś ozdobić, a tak!
Przepiękne serca...jestem mile połechtana, że mimowolnie mój blog stał się dla Ciebie inspiracją. Jestem pełna podziwu dla Twoich umiejętności frywolitkowych:) Mam w planach serducho z koronką frywolitkową, ale otrzymałam ją w prezencie...sama nie mam do tego cierpliwości, cóż nie wszystko muszę umieć zrobić;)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńAta - dobre było to klonowanie - też podejrzewam Krzysię o takie manewry - bo jak inaczej.
OdpowiedzUsuńKrysiu a ja noszę się z zamiarem - ale zanim zacznę ciąć jednak zapytam Cię o chęci - oddania Ci trochę płótna tkanego przez moją babcię - na te Twoje piękne serduszka i inne takie. Może jutro wezmę kawałek do pomacania :)
Czy ktoś tu czyta ze zrozumieniem ???
OdpowiedzUsuńSerca uszyłam dawno temu, Madziuli nawet zdjęcie pokazywałam przed Majorką. Serca frywolitkowe miałam zrobione jeszcze dawniej
(różowe to ze 2 lata leżakowało), wczoraj jedynie dopchałam lawendą, boczki zszyłam a frywolitki na klej przytwierdziłam.
Poza tym to wina Aty, bo mi o nich przypomniała swoimi tildowymi pięknościami.
przepiękne połączenie surowego lnu z delikatną frywolitką. Miodzio.
OdpowiedzUsuńps. u mnie lawenda (choć była zamknięta w woreczkach z klipsem ale jednak w moim pokoju) wywoływała okropne bóle głowy w jednym ciągu przez 5 dni i nocy, nic nie pomagało. Dopiero zajarzyłam co jest i ją dodatkowo zamknęłam w pudle i szafie - pomogło!