czwartek, 15 grudnia 2011

To co nieuniknione czyli idą kolejne święta


  Nie lubię świąt, bo sprzątanie, zakupy, wydatki, gotowanie, pieczenie....i wszystko muszę sama. W dodatku prawie zawsze święta spędzamy w domu, bardzo rzadko odwiedzamy moją rodzinę, bo mąż ma w tym czasie imieniny i urodziny, bo jego cioci nie możemy zostawić samej, bo po co komuś robić kłopot, lepiej zaprosić gości do nas, dla mnie to przecież żaden kłopot :(
  Nie lubię czasu spędzanego w kuchni, zupełnie bez sensu: gotuj- jedz- zmywaj i tak w kółko. 
Lubię jednak całą tę zewnętrzną otoczkę świąteczną, dekoracje, kolędy (słuchać, nie śpiewać, no dobra nucić też, kiedy nikt nie słyszy), zapachy, śnieg.

  W tym roku z dekoracjami nie poszaleję, w kuchni też sobie trochę odpuszczę, choinka będzie miniaturowa, śniegu nie zapowiadają, a całe święta takie prowizoryczne, co mnie jakoś nie przeraża. Wreszcie mam poważny argument, żeby się nie przepracować- remont !

  No właśnie, remont.  
5 listopada uruchomiliśmy nowe c.o. i działa ! tydzień później zamontowaliśmy sedes, nie biegam już przez podwórko ;) wybraliśmy i zamówiliśmy drzwi, był stolarz, wymierzył kuchnię, mąż pracuje nad schodami. Zbieramy siły i pieniądze na łazienkę i kuchnię, w międzyczasie moi panowie montują oświetlenie i kolejne płyty na ściany. Oby do wiosny :)))

  Robótkuję powoli ale systematycznie, przede wszystkim obrus i obiecuję w najbliższym czasie pokazać zdjęcia. Te, które zrobiłam są fatalne, jednak mój aparat najlepiej sprawuje się przy dodatkowym, sztucznym oświetleniu, przynajmniej jeśli fotografuje nici perłowe. 

  Zrobiłam trochę kartek, ślubnych i świątecznych. Nie wysiliłam się za bardzo, wykorzystałam Renulkowy wianuszek frywolitkowy


w dwóch wersjach: z Aidy 20 cały wianuszek, a z Aidy 10 tylko jedno okrążenie, ale dodałam więcej koralików.









  


  Wianuszki z jednego rządka robiłam w różnych wersjach kolorystycznych i z różnej grubości nitek, podobnie jak śnieżynkę podejrzaną u Elizabeth

 












  Śnieżynki supłałam kiedy Leoś spał, ale śpi coraz mniej więc wróciłam do czytania, bo książkę można  przerwać w każdym miejscu, a frywolitkę trudniej. 
  Przez te kilka miesięcy niańczenia maluszka przeczytałam całą półkę Chmielewskiej, sporą część miałam zaliczoną już kiedyś, ale z przyjemnością  czytałam po raz drugi. Teraz zabrałam się za polecanego przez Nailę Pilipiuka i przyznaję, że miała rację, czyta się świetnie, choć od dawna fantastyki nie brałam do ręki. Kiedyś, dawno, dawno temu,  byłam  jej fanką, nawet wspólnie ze znajomymi prenumerowaliśmy Fantastykę , był taki czas, że trzeba było odstać noc w kolejce na poczcie, żeby się załapać na prenumeratę.

  Mam już za sobą  serię z Jakubem Wędrowyczem, cykl o kuzynkach Kuszewskich (Kuzynki, Księżniczka i Dziedziczki),  opowiadania 2586 kroków, a teraz zabrałam się za Oko Jelenia.  Dzięki Leosiowi i jego rodzicom, którzy lubią książki wróciłam do starego nałogu ;)

czwartek, 20 października 2011

Chyba zmierza ku lepszemu


  To lepsze to ciepło w domu, jeszcze nie mamy ogrzewania, ale niektóre kaloryfery już wiszą, nowy piec też. Nowe rury wodno- kanalizacyjne są na swoim miejscu. Wystarczy wszystko połączyć w całość i  mieć nadzieję, że zadziała. W niedzielę może już być ciepło w domu, może.... były takie dni kiedy mieliśmy + 6 st C w nocy. Nie chorujemy jednak, chyba się zahartowaliśmy. Jeszcze kilka następnych dni i będzie toaleta.

  Niektórzy pytają dlaczego nie przenieśliśmy do bloku razem z chłopcami, trochę mętnie się tłumaczyłam, ale tu mogę napisać prawdę. Gdybyśmy przenieśli się do tego mieszkanka to remont potrwałby całe wieki, mężowi potrzebna jest odpowiednia motywacja aby przyśpieszył prace, a teraz taką ma :))) Ma dość zimna, utrudnionego dostępu do szafy, braku wody, biegania do lodówki na drugą stronę ulicy.... Ja też mam tego dość, czasami mam ochotę wyjść z domu i pójść przed siebie, na dworzec, pod most ;) ale wytrzymałam już 3 miesiące to dam radę jeszcze jeden, a potem nie powinno już być tak strasznie.

  Ciągnie się to okropnie, ale my robimy wszystko, co damy radę, sami, po pracy, bo przecież trzeba zarobić na chleb i ten remont. Fachowców zatrudniamy do tego czego sami nie potrafimy lub nie możemy ze względów bezpieczeństwa czy wymogów producenta, jak choćby instalacja c.o. gaz, woda czy okna. Z oknami to jednak jedna wielka ściema była, bo aby zachować warunki gwarancji to montaż musi wykonać firma polecona przez producenta, a oni fuszerkę zrobili i trzeba było poprawiać, w sumie to kasę wzięli za asystowanie, a nie własną pracę i pomyślunek.

  Piszę to bardziej dla siebie niż chcę się poużalać przed innymi, z natury optymistką jestem i za chwilkę zapomnę jak  ciężko mi było, a tak siądę sobie kiedyś przy komputerze i poczytam, powspominam, pogłaszczę sama siebie po główce ;)

  Niewiele robótkuję, tzn. staram się prawie co dzień zrobić choć parę ściegów, żeby się oderwać od rzeczywistości, ale chwalić się nie mam czym. Wróciłam do obrusa hardangerowego, skończyłam kolejne okrążenie i powoli zmierzam do najtrudniejszego, czyli koronkowego brzegu, ale jeszcze wiele wieczorów zejdzie zanim za ten brzeg się zabiorę. Zastanawiam się co pierwsze zostanie ukończone remont czy mój obrus i chyba haft ma większą szansę ;)

  W domu nie dam rady teraz nic robić, bo zimno, a przenieść wszystkich moich skarbów też się nie da. Ileż ja tego dobra zgromadziłam [łapiesięzagłowę], nawet nie wiedziałam, że tyle tego wszystkiego mam, a ciągle potrzebuję więcej :))))

  Kartki ślubne zrobione jeszcze kiedy cieplej było, sierpniowo-wrześniowe.














  Ta wielowarstwowa, z sercem jak odwrotna aplikacja w patchworku ;)

                                                a ta to dość popularna

 












                                                       z zagiętym rogiem.

środa, 5 października 2011

Proszę o pomoc


  Potrzebuję schematu, który co prawda posiadam, ale nie dam rady przenieść go z jednego komputera na drugi, ponoć jakaś zaraza pendrivowa się zalęgła na moim starym komputerku. W tej chwili nikt nie ma głowy żeby nim się zająć.

  Poproszono mnie o schemat i już mi wstyd, bo sama bym nie wierzyła w dobre chęci, gdyby ktoś tak długo zwlekał z jego wysłaniem zwalając przy tym na komputer, który działa, ale nie chce oddać wzoru :)

  Wysłałam mnóstwo schematów tej serwetki różnym osobom i teraz proszę o odesłanie mi tylko jednego na maila ;) lub wskazanie miejsca gdzie go można spotkać, wtedy będę mogła przekazać go dalej. Próbowałam poszukać wzorów w sieci, jednak tam gdzie znalazłam chcą hasła, a na dłuższe wertowanie nie mam czasu, dlatego jeszcze raz bardzo proszę o wzorek do serwetki Permin of Copenhagen- Hardanger Collection 10-5702 czyli tej 



Z góry  bardzo dziękuję.

Schemat jest już u mnie i to nawet z moim komentarzem wysłanym  kiedyś do Woalki, czyli dosłownie został odesłany :)
Dzięki !!!

czwartek, 29 września 2011

Żeby nie zwariować


  Nieczęsto, ale jednak odwiedzam obserwowane blogi i trochę mi żal, że nie mam możliwości porobótkować tak na 100%.     

  Powstaje tyle pięknych rzeczy, zarażacie się nawzajem nowymi pomysłami, tęsknię za tym :(  Żeby całkiem nie wypaść z gry i nie zwariować, coś tam dłubię. Powyciągałam z pudeł zaczęte prace, poukładałam je w różnych zakamarkach obu domków i w wolnej chwili udaję, że robótkuję. Udaję, bo czasami udaje mi się zrobić dosłownie tylko  kilka ściegów, ale dobre i tyle.

  Właśnie teraz, kiedy jestem ograniczona miejscem i czasem, pojawiło się kilka ciekawych, papierowych zamówień. Staram się je zrealizować. Te powstały tuż przed armagedonem w domu, nie zdążyłam jednak ich pokazać. 














  Kartka na chrzest dziewczynki o niezwykłym imieniu Lia.


  Kartka wzorowana na wielu podobnych, trudno by mi było wskazać pomysłodawcę.



  Pudełko z okazji narodzin chłopca kleiłam bardzo długo. Powstało pod wpływem mojej sąsiadki, która w tym wypadku była bardzo zrzędliwa i nieustępliwa  oraz pudła ślubnego wykonanego dla mojej siostry. Tamto pudło  z braku innych papierków miało takie dziecięce kolory i ciągle kołatał mi się w głowie pomysł na zrobienie czegoś w tym stylu. 













  
  Te elementy zrobiłam prawie jednocześnie z kartką na chrzest, długo jednak czekały aż poskładałam je w całość.


  Wszystkie wzory ( poza wózkiem) zrobiłam własnoręcznie, pooglądałam sobie wcześniej różne szkice w sieci i narysowałam szablony, klocki to papierowa wersja patchworkowych attic window ;)



  Pudełeczko nie ma jeszcze właściciela, imię Jasiek jest przypadkowe i można je w każdej chwili zmienić na inne lub inny napis, w planach jest pudełeczko Małgosia.


poniedziałek, 26 września 2011

Na chwilkę...


 Minął miesiąc od ostatniego wpisu, więc choć dwa słowa.

  Jakoś sobie radzę, były chwile kryzysu, takie fizyczne zmęczenie, kiedy wydawało się, że już nie wstanę, nie zrobię ani kroku. Przychodziło to nie w momencie najcięższych prac, ale już po. Moi panowie zajmowali się poważnymi sprawami, a ja drobnicą, czyli musiałam opróżnić wszystkie szafy, szafki, zakamarki, popakować to wszystko, znaleźć tymczasowe miejsce, a oni meble i pudła przenosili w 5 minut i wołali szybciej, szybciej. Lżejsze pudła nosiłam sama, a potem musiałam część rozpakować, poprać, poukładać i chyba to tempo mnie wykończyło. Jednego dnia weszłam i zeszłam na 2 piętro ok.30 razy. Na szczęście mama i ciocia Leosia miały kilka dni wolnego i mogłam zająć się tylko swoimi sprawami.
  Teraz jestem w znacznie lepszej kondycji, niestety nie ogarniam czasoprzestrzeni :) Kiedy jestem w jednym domu to nie mogę zrobić tego co zostało w drugim i na odwrót. Udało mi się trochę zapanować na logistyką, ale zdarzają się puste przebiegi ;) kiedy trzeba wrócić po coś do drugiego domu.
Najbardziej daje mi się we znaki brak łazienki,  rano, kiedy trzeba się ubrać i przejść do drugiego domu żeby się umyć, no i poranne bieganie do toalety do zakładu męża. Robi się też coraz zimniej w nocy, a my nadal nie mamy podłączonego pieca c.o.

  Nie wiem czy do końca tego roku będę miała kuchnię i łazienkę w domu, zależeć to będzie od pewnych okoliczności niezależnych od nas, ale się staramy. Mąż z synami ciężko pracują, jednak efektów wizualnych na razie brak, przynajmniej dla osób postronnych. Tylko my wiemy ile piasku oni przewalili, ile betonu wylali, ile belek pocięli i zamocowali, ale może ten tydzień przyniesie wreszcie widoczne zmiany, wszystko przygotowane, czekamy na fachowców.

  Pisałam to dwa tygodnie temu, ale wcięło mi post, a mój wolny czas się skończył, dziś odkryłam go w kopiach roboczych, więc publikuję.

 Przyszłam z zamiarem pokazania kilku zdjęć, specjalnie je wczoraj skopiowałam na pendriva, a tu przykra niespodzianka pendrak zastrajkował . Taki cały tydzień miałam, czego nie tknęłam to się sypało, psuło, łamało:(ale były też dobre chwile, a ja się nie poddaję.

godz.19.10. 
To nie pendrak, coś się porobiło z komputerem, dawno się już porobiło, ale dotąd jakoś działał, a teraz chyba przeprowadzka mu zaszkodziła. Rafał przeinstalował na linuksa i dopiero dał radę zgrać zdjęcia.

Uwaga, oto nasza demolka.

 1. Nasz pokój po wyniesieniu mebli i demontażu półek, a w zasadzie to nie cały pokój tylko mój kącik.
2. Rafał nie mógł darować sobie rozpoczęcia dewastacji.
3. Bez podpisu, wszystko jasne.
4. Adam i Maciejek rozwalają ściankę między kuchnią a naszym pokojem, za plecami Maćka widać kawałek pieca i komin, komin zostaje.
5.  Tak wyglądało po zerwaniu podłóg, ale przed wybieraniem piasku.
6. Widok ze starej kuchni (ujęcie z tego samego miejsca co na zdj.4) już po zrobieniu wylewek i rozebraniu pieca.


 Na zdjęciach nie zmieściła się stara łazienka tzn. miejsce po niej, znajdowała się za tym piecem co już go nie ma. W tej chwili ta część domu jest jedną niczym nie ograniczoną przestrzenią z kominem na środku i dziurą na schody w rogu sufitu. W sobotę zostały wstawione nowe 2 okna i zagłuszone  miejsce po trzecim, bo dotąd było ich 3 na tej przestrzeni. Jutro ma przyjść murarz i zrobić ściankę oddzielającą kuchnię od łazienki. Kuchnia i łazienka będą na tych samych miejscach co dotąd, ale ich powierzchnia trochę się zwiększy i zostaną wprowadzone pewne udogodnienia. Resztę pokażę jak będą widoczne zmiany. Obrobię jeszcze zdjęcia góry i tu wrzucę, tam już od biedy można mieszkać, choć znajomy od gipsowania i malowania ścian się spóźnia. W tym wypadku ładna pogoda działa na naszą niekorzyść, bo u nas miał robić po godzinach, a ma nadgodziny w firmie:(

 Mamy jeszcze jeden kłopot, poważny, dziś odwiedziła nas policja, ale to na oddzielny wpis.

sobota, 13 sierpnia 2011

Domowy front


    Napisałam post tydzień temu, ale coś mi go zeżarło przed opublikowaniem :( a drugi raz pisać już nie miałam kiedy. Może to i dobrze, bo wpis taki jak część domu, ciemny i ponury. Dziś jest zdecydowanie lepiej.
   Powoli oswajam nową sytuację, już nie gubię się w blokowej kuchni, w miarę zapanowałam nad przedmiotami w naszej nowej, tymczasowej sypialni, mniej biegam po schodach. Ciągle jeszcze zdarza się, że  aby coś ugotować, albo przeprać trzeba z bloku przejść się do domku i z powrotem, jednak coraz rzadziej. Poprzednie dwa tygodnie spędziłam praktycznie na schodach i odczuwałam to każdym mięśniem i każdą kosteczką.

  W domu najgorzej wyglądała podłoga, a właściwie to co było pod nią- piach, no i zapach starego domu. Tego zapachu nigdy wcześniej u nas nie było, pojawił się dopiero po zerwaniu tapet i obić belek oraz podłogi. Intensywne wietrzenie utrudniają komary, dotąd nie było ich aż tyle jak w ostatnich tygodniach. W części gdzie nie ma remontu porozkładałam lawendę i inne woreczki zapachowe, choć nie lubię sztucznych aromatów to czuję się zdecydowanie lepiej, ja się czuję, bo moi faceci twierdzą, że przesadzam z tym smrodem ;)

  Wczoraj mąż z synami wylał pierwszą warstwę betonu pod przyszłą podłogę, zaczyna wyglądać lepiej. Poinformował mnie też, że będę miała płytki ceramiczne w części kuchennej, bo tak mu wyszło z obliczeń, a wcześniej planował deski na całej powierzchni. Uwielbiam drewnianą podłogę, ale w kuchni chciałam mieć coś trwalszego, może jeszcze uda mi się namówić męża na płytki w korytarzu :)

  Jest jednak jedna trudna sprawa, mam nadzieję, że rozwód nas ominie, bo w wielu kwestiach nie możemy się dogadać. W wielu sytuacjach ustępuję, wielu dyskusji nawet nie podejmuję, ale są takie, których nie odpuszczę i wtedy dochodzi do scen gorszących ;)))  
  Przyjęłam nową taktykę, kłócę się, krzyczę, a za chwilę z uśmiechem podaję obiad i napomykam, że mimo wszystko zdania nie zmieniłam i po moim trupie... Zobaczymy czy trup słać się będzie gęsto i po czyjej stronie. Jedno wywalczyłam, górę szpachlować i gipsować będzie brat mojej bratowej, a nie kolejny męża kolega z piaskownicy, któremu od rana trzeba kupować piwo i nie wolno zwracać uwagi na niedociągnięcia.


czwartek, 28 lipca 2011

I mam czego chciałam


   Nie wiem tylko czy się cieszyć czy płakać, w tej chwili ta druga opcja jest mi bliższa. 

   W komentarzach dziwiłyście się jak sobie radzę z remontem, Leosiem i robótkami, oraz codziennymi pracami w domu. Do tej pory remont był uciążliwy ze względów, które wszyscy znacie w takich sytuacjach, trzeba pomyśleć, kupić, dowieźć, zrobić... ale odbywało się to poza naszym rejonem życia;) Wymieniliśmy  dach, dzięki ściankom kolankowym uzyskaliśmy poddasze, które powiększy nasze mieszkanie. Na górę dostawaliśmy się starymi schodami ze spiżarni i w mieszkaniu na dole nie było widocznych śladów remontu, poza zmniejszoną powierzchnią magazynową ;) zniknął strych i spiżarnia. Mąż z synami przez 3 lata, w wolnych chwilach po pracy, to poddasze dostosowywali do użytku, a ja obijałam się o kilka pudeł, do wczoraj... Nadszedł jednak czas aby połączyć obie części i wyremontować dół. 

   Prace na dole podzieliliśmy na dwa etapy, granicą będzie korytarz, który oddziela łazienkę, kuchnię i przylegającą do niej naszą sypialnię od dwóch pokoi. Na pierwszy ogień poszła nasza sypialnia, która zostanie połączona z kuchnią i tu właśnie będą schody na poddasze.

  Chłopcy wyprowadzili się do bloku, my zajęliśmy ich pokój, a pokój dzienny wygląda jak komis meblowy. Poza tym wszędzie pełno pudeł i 'szmat' jak mówi mój mąż. 


  Wczoraj moi panowie usunęli wszystkie obicia ścian do gołych bali, dziś będą zrywać podłogi, masakra! Niestety w naszej sypialni były wszelkie podłączenia telefoniczne i internetowe. Komputer został spakowany do pudeł i odłączony. Nie wiem kiedy chłopaki coś wymyślą, w tej chwili piszę z Rafała laptopa na prowizorycznym podłączeniu. Mam nadzieję, że uda mi się trochę Was poczytać, na komentarze może zabraknąć czasu, ale postaram się  nie stracić kontaktu.

Mam czego chciałam :)))

czwartek, 21 lipca 2011

Ślubny sezon i proza dnia codziennego


          Uznałam, że przynajmniej raz w miesiącu powinnam dać o sobie znać :)))
    Bardzo mało czasu mam na przyjemności, remont ruszył z kopyta,  tzn. w porównaniu do naszego dotychczasowego tempa ten zryw da się zauważyć, bo to nadal nie jest tak jak być powinno. Nie mam w zwyczaju narzekać na brak pieniędzy, dopóki jesteśmy syci i ubrani grzechem byłoby biadolić, jednak to właśnie fundusze nas ograniczają. Postanowiliśmy użyć dość solidnych materiałów kosztem czasu i fachowców. To co damy radę robimy sami, przeważnie mąż, a musi jeszcze pracować w firmie, stąd ta ślamazarność. Dziś już jednak widać efekty i mam zamiar zrobić fotograficzną dokumentację zmian. Zanim zacznę się chwalić postępami remontu kilka zaległych kartek ślubnych.

 







   


    

    Tę zrobiłam bardzo dawno temu, teraz tylko dostosowałam do potrzeb.


     Kolejne  powstały na prośbę znajomych, zrobiłam dwie w różnych stylach do wyboru i obie natychmiast znalazły amatorów. Kopertówka, ale trochę inna niż te popularne, niepotrzebnie się obawiałam  czy kolorystyka przypadnie do gustu,  została zaakceptowana.












     

    W środku kieszonka na prezent.



I kartka z sercem, na pewno znacie ten motyw, bardzo mi się podobał pomysł, prosta, elegancka, więc musiałam ją zrobić.

 







 






    


    

    Przez chwilę miałam je w domu wszystkie razem.


poniedziałek, 27 czerwca 2011

Kartka sztalugowa i rabarbarowy placek


    Na Dzień Ojca zrobiłam kartkę sztalugową ( easel card) z nietypową ozdobą, ale tacie powinna się podobać. 
    Wykorzystałam kartę 3D kupioną dawno temu. To były wspólne zagraniczne zakupy i brałyśmy to co się trafiło, nie miałam wpływu na wybór wzorów. Wydawało mi się, że mam jeszcze fajny wiejski widoczek ze zwierzętami, ale albo tylko tak mi się wydawało, albo gdzieś się zapodział ;) Z tematów wiejskich pozostały jedynie traktory. Kiedyś nieopatrznie wykorzystałam motyw wędki, teraz byłby jak bardziej pożądany. Od kiedy pamiętam tata zawsze łowił ryby, wcześniej za pomocą różnorodnego sprzętu z własnego stawiku, a odkąd w pobliżu zrobiono zalew jest zapalonym wędkarzem.

Kartka wygląda tak



Sztalugowa, bo można ją postawić jak zdjęcie czy obrazek

i efekt 3 D



    Placek rabarbarowy z morelami to już prawie tradycja na Boże Ciało, bardzo lubię ciasta z rabarbarem, a to ma wyjątkowy smak. Przepis znalazłam dawno temu w jakiejś gazetce. Pierwszy raz nie wyszedł jak należy, nie dało się go wyjąć z blachy, więc wyjadłyśmy go z siostrą łyżeczkami :)  Z czasem nabrałam wprawy.



Ciasto:                                                      Masa bezowa:

 1 puszka (850 ml) moreli w syropie       1 białko
80 dag rabarbaru                                       3 łyżki cukru
30 dag cukru                                               1/2 łyżeczki soku
25 dag mąki                                                    z cytryny
25 dag masła
4 łyżki mąki ziemniaczanej
  4 jajka
  3 żółtka
15 dag gęstej śmietany
skórka otarta z 1 cytryny
cukier waniliowy
1 czubata łyżeczka proszku do pieczenia

    Rabarbar pokroić w krążki i posypać 3 łyżkami cukru, morele osączyć.

    Masło ucierać z 10 łyżkami cukru dodając kolejno jajka oraz skórkę cytrynową. Mąkę pszenną połączyć z ziemniaczaną i proszkiem do pieczenia, dodać do masy, wymieszać i wylać na blachę ( dużą).

Rabarbar i morele wyłożyć na ciasto.

    Śmietanę wymieszać z żółtkami, resztą cukru i cukrem waniliowym, wylać na ciasto. Piec 25 min w temperaturze 200 st C.

    Białko ubić z cukrem, dodać sok  z cytryny, kleksami bezy udekorować placek i piec jeszcze 5 min.

    Tym razem bezę zrobiłam z 3 białek i pokryłam cały placek, poza tym piekę dłużej niż podano w przepisie. Mam wysłużony piekarnik i wszystkie ciasta piekę na oko a nie na czas ;)

    Siostra robi ten placek z rabarbarem i truskawkami, podobno też jest dobry.

 

czwartek, 16 czerwca 2011

Skrzydła Dziabki


    Lato było piękne tej wiosny, upalne, a to nie sprzyja robótkom, zwłaszcza kiedy trzeba pofrywolić na biało. Poddałam się. Obiecałam coś komuś, ale nie dałam rady, ręce pociły mi się potwornie,  białych koronek nie dało się supłać. 

    Leoś też ma w tym swój wkład, zajmuje nam sporo czasu, nie tylko ja jestem pod jego urokiem,  nawet mój mąż czeka kiedy wyjdziemy na spacer i zajrzymy do firmy wujka-dziadka. Uwielbiam zajmować się małym brzdącem i on tą moją słabość wykorzystuje,  nie da się przy nim nic robić.  Jedynie kiedy śpi nadrabiam zaległości czytelnicze korzystając z zasobów  rodziców Leosia ;)

    Są jednak chwile kiedy mogę zająć ręce ulubionymi narzędziami. Była seria kartek ślubnych,  nie pokażę ich, bo to plagiaty były i autorzy pomysłów mieliby uzasadnione pretensje. Na usprawiedliwienie dodam, że nie wzięłam za nie ani grosika, poszły do bliskich znajomych i rodziny. 
    Teraz zrobiłam coś innego. Prezentację zacznę od końca. Pudełeczko powstało wczoraj, trochę kosztem obiadu :)))


A w pudełeczku jest to.


    Moja siostra nawróciła się na robótki ręczne, ale  w moim wykonaniu, choć sama ma jakieś tam doświadczenia z dzieciństwa i wczesnej młodości, w końcu rosłyśmy w tym samym domu. Wiem, że by potrafiła zrobić niejedno, nie ma chyba odpowiedniej motywacji,  a czasu jeszcze mniej. 

    Nie byłam zachwycona wyborem nici, siostra jednak uparła się na ten kolor i koniecznie miały być perełki. 
    Kolczyki wypatrzyłam już dość dawno na blogu Dziabki, dostałam od niej pozwolenie na wykorzystanie pomysłu, zrobiłam kilka prototypów i tak zostało. Teraz się przydało. Moje są trochę inne niż u Magdaleny, moje skrzydeł nie przypominają, muszę jeszcze nad nimi popracować.


Dorobiłam drugą połówkę do skrzydeł i tak powstała kwiatowa bransoletka.


    Nie lubię robić kółeczek z dużej ilości słupków, nie mam własnego sposobu na ich wykonanie, więc się namęczyłam  nad tymi skrzydłami, ale zgodnie z Koroneczkową normą ;)  kolczyki i bransoletka stoją bez usztywniania :)))

 













wtorek, 7 czerwca 2011

Pudełeczko ślubne


    Kto wymyślił exploding box nie wiem, dziewczyny robią je od dawna, w różnych wersjach. Wiem natomiast czyje ślubne pudła  najbardziej mi się podobają. 

    Moja siostra  potrzebuje właśnie czegoś wyjątkowego na ślub szefa,  obejrzałyśmy kilkanaście różnych kartek, ale ciągle wracałyśmy na  blog Agnieszki do jej cudnych exploding boxów. To jest wzór autorski Agnieszki, więc poprosiłam ją o pozwolenie na jego wykorzystanie  na użytek własny. Zgodę uzyskałam, dlatego mogę  zaprezentować  swoją część pracy, bo to praca grupowa. 

 









    

    W środku wygląda tak -  gorsza, ale wierna kopia oryginału, nie da się ukryć ;)


    Grupę tworzymy wspólnie z siostrą, jej udział to wymyślenie mądrych, ale dowcipnych  napisów oraz życzeń :)))

    Kolor pudła może trochę przesłodzony, ale obawiałam się, że zabraknie mi papierów, a takimi  dysponowałam w większej ilości. Wielkość dopasowałam do posiadanych dziurkaczy, duże koła wycinałam nożyczkami, a potem znalazłam tutorial i okazało się, że mój exploding box wyszedł  zgodny z normami ;)

wtorek, 24 maja 2011

Na Dzień Matki wyhodowałam kwiatki


We własnoręcznie przygotowanej doniczce je wyhodowałam. 

     Nie wiem kto pierwszy wpadł na taki pomysł, nie dogrzebałam się do korzeni, takie kartki robią dziewczyny już od dawna. Obejrzałam  w necie kilkanaście zdjęć i skonstruowałam własny  szablon, wydaje mi się, że proporcje są w miarę dobre.

Oto moja doniczka z kwiatkami dla mamy. 


     Pomysł pewnie bardzo się Jej spodoba, kolory może mniej, ale nie miałam wystarczającej ilości odpowiednich kwiatów w odcieniach czerwieni.

 











Zdjęcie pustej doniczki.


poniedziałek, 16 maja 2011

Drewniane klamerki i candy

    Chciałam się pochwalić, co udało mi się zdobyć, chciałam też pokazać gdzie to zdobyłam. Kiedy już tam poszłam  po adres, napatoczyłam się na candy. Niezbyt często uczestniczę w tych losowaniach, ale tym razem dałam się skusić.


    A teraz się chwalę ;) 
Pewnego dnia, z miesiąc temu, przypadkiem trafiłam na blog Mgłisty Sen, byłam tam już kiedyś wcześniej, ale nie zapisałam adresu. Tym razem zajrzałam akurat tego dnia, kiedy autorka bloga serwowała coś o czym marzyłam od dawna. Pierwszy raz widziałam to we francuskich gazetkach robótkowych, potem niektórym udawało się to gdzieś tam zdobyć, a mnie zżerała zazdrość. Nie znałyśmy się, a chętnych przede mną było sporo, jednak napisałam maila i ..............tadammmm!!! 
Jestem posiadaczką uroczych, drewnianych,  wzorowanych na tych z francuskich gazetek klamerek do bielizny.



Niewiele potrzeba, żeby mnie uszczęśliwić :))))))


       Klamerki przywędrowały do mnie jeszcze przed świętami, nie miałam jednak okazji ich sfotografować. Oczywiście nigdy w życiu nie zostaną wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem.  Joanna zapowiada ich kolejną partię, gdyby ktoś był zainteresowany zajrzyjcie do niej, to bardzo miła osoba.  Klamerki są bardzo starannie wykonane, a cena jest po prostu śmieszna.


 

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...