poniedziałek, 5 października 2009

O dawaniu i braniu

Będzie raczej sierożno, czego nie lubię, ale czasami człowiek musi.

Temat ten przewija się w moim życiu dość często, jak pewnie u wielu z nas. Dziś do pisania skłoniły mnie słowa Tereni "Woreczki się chłopcom spodobały, bo oni przecudnie potrafią się cieszyć ze wszystkiego :) " z jej albumu na multiply.
Przypomniały mi się dwie sytuacje sprzed lat. Do ubiegłego roku należałam do aktywnych rodziców i działałam w trójce klasowej, najczęściej to tylko ja w tej trójce coś robiłam, ale nie narzekam, bo sama chciałam. Kiedy chłopcy chodzili do młodszych klas podstawówki najgorzej było z wymyślaniem prezentów mikołajkowych. Rodzice oczekiwali nie wiadomo czego za kilka groszy, nie wszyscy oczywiście, ale wystarczyło jedno- dwoje niezadowolonych i na zebraniu robiło się nieciekawie. Pamiętam szczególnie jedną mamę. Po paru latach biegania, kupowania, pakowania zaproponowałam żeby dzieci ciągały już losy, wtedy odpowiada się tylko za swój prezent. Ta pani skutecznie jednak torpedowała takie rozwiązanie tłumacząc, że ( cytuję z pamięci) :
- Człowiek się wykosztuje, a moje dzieci zawsze dostaną jakieś gó..no.

Tak mnie to zainteresowało, że zaczęłam bacznie się przyglądać co i kiedy jej córka dostała. Książeczka na koniec roku ( w klasach I-III dostawali wszyscy) nieciekawa, prezent na Mikołajki wylądował w koszu albo córka się rozpłakała, starszy syn też wiecznie dostawał jakiś szajs. Zaproponowałam żeby weszła do trójki klasowej i sama uczestniczyła w przygotowywaniu paczek- nie miała czasu, bo przecież ma chore dzieci.
W klasie były różne dzieci ( klasa integracyjna) z zasobniejszych i biedniejszych domów, wiedziałam o niektórych problemach, bo pośredniczyłam w opłacaniu np. basenu przez pewnego tatusia ( chciał pozostać anonimowy) innemu dziecku, rozmawiałam o tym z wychowawczyniami. Były co prawda bardzo powściągliwe, ale coś tam do mnie dotarło. W domu wiecznie niezadowolonej mamy wcale nie było tak zasobnie, a przy tym dwoje dzieci z poważnymi problemami.

Trudno było nie zauważyć jak moi synowie reagowali na wszelkie prezenty czy nagrody na koniec roku, zawsze uśmiechnięci, szczęśliwi. Zdarzyło się, że książki jakie otrzymali już były w domu, ważna jednak była dedykacja. Pamiętam też, że Rafał dostał kiedyś od kolegi przybornik na biurko taki sam jaki już miał- kolor trochę inny- wcale nie był rozczarowany, ucieszył się i stwierdził, że ten będzie dla Maćka, dwa jednakowe będą fajnie wyglądać w jednym pokoju.
Moi chłopcy nie dostawali wszystkiego czego zapragnęli, ale zabawek mieli sporo, a szczególnie klocków Lego i samochodzików, do dziś je mają, bo jakoś nie ulegały destrukcji. Do dziś też cieszą się z każdego drobiazgu, choć potrzeby i gusta bardzo się zmieniły.

Podejrzewam, że córka niezadowolonej mamy reagowała tak jak mamusia chciała, to raczej ona była niezadowolona i to ona nie nauczyła dzieci cieszyć się życiem.

A teraz zupełnie inna historia.
Wtedy jeszcze mieszkałam sama, nie miałam rodziny. Wróciłam od rodziców jak zwykle obładowana wszelkimi dobrami, a był to sezon truskawkowy, więc mama nie zważając na moje protesty zapakowała dodatkowy koszyczek tych owoców. Powiedziałam mamie, że zaniosę go Ewie. Ewa była moją koleżanką z liceum, której dziadek kupił mieszkanie niedaleko mego, spotkałyśmy się przypadkiem po paru latach. Wyszła za mąż za naszego kolegę- bardziej jej niż mego, ale się znaliśmy- oboje od dawna nie żyją, to bardzo dramatyczna, ale całkiem inna historia.Wtedy byli szczęśliwą rodziną i mieli uroczą córeczkę.
Zaniosłam do nich ten dodatkowy koszyczek świeżutkich truskawek, a Ewa jak to Ewa, wzbraniała się przed jego przyjęciem, w akcie desperacji powiedziałam, że nie dam rady zjeść wszystkiego i się zmarnują. Minęło sporo czasu i przy okazji jakiejś rozmowy Ewa opowiedziała jak to inna nasza wspólna znajoma przyniosła jej coś tam, bo nie chciała wyrzucać do kosza. Nawet nie wiecie jak ja się poczułam, bo niby szkoda mi było tych truskawek wyrzucić to już lepiej niech ktoś zje. Tak to wyglądało w jej oczach. Od tamtej pory pilnuję się bardzo, aby nie mówić nigdy w podobnym stylu.
Często jednak dzielimy się z innym tym czego mamy nadmiar, czy tylko dlatego, że szkoda nam żeby się zmarnowało?

Uwielbiam robić prezenty, moi synowie też, ta atmosfera tajemnych knować, narad, potem ukrywania, nie wiem czy nie fajniejsza od momentu kiedy sami otrzymujemy, bo nigdy nie wiadomo, co się kryje pod opakowaniem, może trzeba udawać zadowolenie ;) Mąż ma swoje sprawdzone sposoby, zakupy w ostatniej chwili, bywało, że w Wigilię rano. Złość na złe zaopatrzenie i tłumy ludzi. Ostatecznie to co musi cieszyć wszystkich i zawsze - czekoladki i koperta :))))

Dopisano chwilę później

Nie chciałam napisać, że jeśli ktoś ma mniej to powinien cieszyć się z czegokolwiek, z samego faktu, że ktoś coś mu daje- absolutnie nie to miałam na myśli, bo tak nie uważam. Kiedyś podobne wypowiedzi pojawiły się na kołderkach , dzieci obdarowane już z samego faktu obdarowania powinny być szczęśliwe, po co cały ten cyrk z jakością haftu i szycia, a już szczególnie zbędne jest wybieranie tematyki. Mam inne zdanie, każdy ma takie samo prawo do rzeczy najlepszych, najsmaczniejszych i najładniejszych, do ich samodzielnego wyboru, niestety życie.....

sobota, 3 października 2009

Pierwsze gwiazdki

Podoba mi się Renulkowy pomysł wspólnego frywolitkowania, ale mam na czółenkach już dwie serwetki i trzeciej nie zacznę, dopóki nie zrobię w nich ostatniego supełka. Zabawa Renulkowa jest jednak bardzo ciekawa, bo nawet sama mistrzyni nie wie jaki będzie końcowy efekt. Projekt powstaje na bieżąco, z każdym następnym okrążeniem. Renulek wyjaśnia też jak samemu stworzyć własny wzór. Każdy znajdzie tam coś dla siebie- początkujący prosty wzór z instrukcjami, bardziej zaawansowani nowy schemat, a jest też zapowiedź kolejnej.
Nie ma co prawda przeciwwskazań, żeby zacząć tę serwetkę w dowolnym czasie, ale wspólne supłanie to większa frajda. Obiecałam zrobić kilka małych gwiazdek świątecznych, dlatego wykorzystałam środek Renulkowej serwetki. To taka namiastka tego projektu :)))




Chyba jednak będzie za duża, powstała więc jeszcze jedna, tylko z dwóch okrążeń, ale z dodatkowymi pikotkami. Na zdjęciu z inną, sprzed kilku dni, a służącą za wzornik wielkości, z ciągle dyndającymi nitkami. Supłam z Aidy nr 20.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...