wtorek, 30 czerwca 2009

Jak ja się cieszę !

Właśnie poznałam wyniki matury Rafała, zdał, zdał, zdał świetnie !!!!!
Poziom rozszerzony:
jęz. angielski - 93 %
matematyka - 80%
fizyka i astronomia - 97 %
jęz. polski bez znaczenia, ale zdał ze sporym zapasem :) - 61 %.
Jeszcze kilka dni i mam nadzieję zostanie studentem. W tym wypadku moje uczucia są podzielone, cieszę się, że nie zamierza opuścić domu, ale martwię zbyt małymi ambicjami mego syna. Zdecydował się na Politechnikę Białostocką, choć kierunki nie bardzo mu odpowiadają. Warszawę odrzucał od początku, ale ostatnio o gdańskiej wspominał. Po cichu, po kątach uroniłam niejedną łzę na zapas całkiem niepotrzenie.
Lilka, pamiętam co pisałam, kiedy Twój pierworodny opuszczał dom, już wtedy myślałam o sobie i tym dniu ;)

Jest jeszcze kilka dni na zmianę decyzji......

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Moje największe frywolne wyzwanie


Dość dawno temu ( ok 1,5 roku temu ) zaczęłam ją supłać, świadomie wybrałam taką dużą, bo nie przepadam za małymi. Wiedziałam, że nie będzie łatwo- pierwsza większa praca i to aż tak duża. Dopiero w trakcie pracy nad nią, mogłam z czystym sumieniem przyznać, że już umiem frywolić, choć w szranki z moimi idolkami w tej technice stawać nie śmiem. Jak wszystkie swoje prace, robiłam ją z przerwami: na hardangera, haft xxx, i mniejsze frywolitki, żeby się nie nudzić :)))



Już nawet całkiem sprawnie mi szło aż zabrakło nici. Niestety w B-stoku nie ma Aidy cieniowanej, a na zakup przez internet ciągle brakuje mi pieniędzy, bo jak już mam płacić za przesyłkę to przynajmniej większe zamówienie powinnam złożyć. Tyle koniecznie !!! potrzebnych rzeczy jest w tych pasmanteriach :)))

W tej chwili serweta ma ok 64 cm, docelowo będzie ponad 80, zużyłam 3 kłębki nici, potrzebne będą jeszcze 2, a może i 3.




Zdecydowałam się na Aidę 10 , żeby była jak największa, kolor 1105, z powodów już wcześniej opisanych- nie mam odwagi supłać z białej.

Kilka zbliżeń wybranych elementów




Nieoczekiwaną pomoc zaoferowała Madziula, pożyczyła mi kłębek Aidy ze swojej kolekcji.
Magda bardzo, bardzo dziękuję!!!

Zanim złożę zamówienie zrobię ze 2-3 rządki. Chyba tylko na tyle wystarczy nici i czasu. Już nawet zaczęłam, bo właśnie mam frywolitkową wenę ;)

sobota, 27 czerwca 2009

Pożytki z gniota, a raczej potrzeby chwili



We wtorek po południu, w ten wtorek kiedy szalała burza, mąż kupił koszyczek truskawek, jak zwykle, tyle że dość późno już było, truskawki marne, a ja umówiłam się ze znajomą. Umyłam te truskawki i zostawiłam na podwórku, bo choć coś wisiało w powietrzu, to jeszcze świeciło słońce i moi panowie korzystali z chwili bez deszczu.
U znajomej zasiedziałam się, Rafał musiał przyjechać po mnie, tak lało, że ledwie wróciliśmy do
domu. A tam na stole zmoknięte truskawki, Maciek wyjrzał na dwór zaintrygowany ulewą i przytomnie zabrał michę z owocami trochę już sfatygowanymi. Chłopaki zjedli obfitą kolację ( sami zrobili !!! ) i nikt nie miał na nie ochoty. Żal mi było wyrzucać, zapadła więc decyzja robimy gniota.
Gniot zaistniał w naszym domu parę lat temu, w zasadzie istniał od dawna, tylko nazwa pojawiła się kilka lat temu. Uwielbiamy takie zmiksowane truskawki, wtedy jednak końcówka miksująca odmówiła współpracy, na nowy robot nie mogłam liczyć ( kiedyś opowiem jakie poglądy na sprzęty domowe ma mój mąż ) i gnietliśmy owoce widelcem albo tłuczkiem do ziemniaków, a Rafał nadał ulubionemu deserowi właściwą nazwę. Choć teraz mam odpowiednie urządzenia do przygotowania mixu to gniot pozostał gniotem.

Co jednak zrobić z 2 litrami gniota o 23,oo ? - zamrozić !
Następnego dnia wyjęliśmy pojemnik z zamrażalnika i ...... dopiero zaczęliśmy myśleć. Przecież sorbet ma inną konsystencję, coś tam jeszcze trzeba było zrobić, ale co ? szybki bieg do komputera i wszystko jasne. W trakcie mrożenia zmiksowane owoce trzeba mieszać, a jeszcze lepiej wstawić je do wody z solą i dopiero do zamrażalnika, ale komu by się chciało???

Odczekaliśmy aż zamrożona masa dała się podzielić na małe kawałki i zmiksowaliśmy ją, wyszedł pyszny sorbet.



Najpierw daliśmy do degustacji mężowi:
- Ooo Grycana kupiliście- stwierdził oblizując łyżeczkę.
Chłopaki natychmiast się pochwalili, że to oni, własnymi rękami. Mąż następnego dnia z samego rana kupił truskawki i natychmiast domagał się swojej porcji, musieliśmy mu wytłumaczyć, że proces produkcyjny wymaga więcej czasu.
W trakcie miksowania dodajemy cukier, ale nie przepadamy za bardzo słodkim, po zamrożeniu sorbet jest jednak jakby bardziej kwaśny, jeśli ktoś lubi więcej słodyczy to radzę lekko przesłodzić masę.

Na tych eksperymentach nie skończyliśmy, Maciek zaproponował koktajl. Wrzuciliśmy więc trochę sorbetu do kubka miksującego dodaliśmy schłodzonego mleka i wyszedł shake.



Rafał stwierdził, że w Mc'Donald'sie jest gęściejszy, ale kiedy spróbowaliśmy ze słomką to konsystencja jakby podobna i ma się pewność co do jakości składników.

Wpadło nam do głowy dodać do shake lody śmietankowe, dziś sprawdzimy, z innymi owocami też, już se wyobrażam sorbet malinowy, albo jagodowy.....sezon dopiero się zaczyna, a Maciek koniecznie chce zrobić shake'a bananowego .


Ameryki nie odkryliśmy, ale proszę się częstować :)))


Dopisano 26.06.2009 godz. 8,45


Shake z mlekiem i lodami wyszedł rewelacyjny, dostał nawet akceptację Rafała ;) wczoraj zużyliśmy 2 l mleka, 1 kg lodów śmietankowych i 1 kg mrożonego gniota. Dziś pewnie będzie to samo. Najbardziej zaskoczył mnie mąż, bo on sceptyczny wobec nowych pomysłów kulinarnych, a tu domaga się kolejnej porcji, a najbardziej zadowolona jestem ja, bo chłopcy dali się wciągnąć do prac kuchennych, tylko potem to pobojowisko w kuchni........

Rozdawnictwo

Różne candy, prezenty-niespodzianki, rozdawnictwa..... są bardzo popularne, tym razem i ja nie mogę przejść obojętnie obok takich słodkich szmatek :)))



a wszystko to na Marysiowym baju- baju

Warto też odwiedzić jej sklepik

niedziela, 21 czerwca 2009

Kolejny spisek



Niedzielne południe, a ja sama w domu, to się nie zdarza :) Moi panowie pojechali na targi motoryzacyjne i V Rajd Pogoni, imprezę, której Rafał za nic w świecie nie opuści. To jego ulubiona strona, jeśli kogoś jeszcze interesują stare samochody, w galerii są zdjęcia m.in. z poprzednich rajdów. Bardzo lubię takie graty, ale żebym co roku musiała je oglądać to już byłaby przesada;)
Mąż i Maciejek dali się namówić, choć dziś zaliczyli już giełdę samochodową (mąż) i zbiórkę w pełnym umundurowaniu polowym i z replikami broni ( Maciek). Wyjątkowo ta niedziela, bo mąż po tygodniu ciężkiej pracy zazwyczaj woli poleżakować z książką lub gazetą, a dziś tak cicho.

Wczoraj w Lublinie zakończył się kolejny spisek, bez tej konspiracji już nie da się żyć ;) trzeba pomyśleć o następnej ofierze. Mój udział był dość skromny, miałam nadzieję na coś innego tym razem, a znowu zrobiłam hardangerowe hafty. Patchwork przygotowałyśmy Smykowi, która przechodzi serię zabiegów. Tak wygląda całość, choć zdjęcie nie oddaje wiernie kolorów, jest piękny. Niektóre bloki miałam okazję oglądać na żywo.


Do kompletu są jeszcze dwie poduchy.


Moim udziałem były cztery hardangerowe serca znajdujące się w narożnikach patchworka.

i jedno xxx zapasowe, które jednak znalazło swoje miejsce na tej pięknej narzucie.


Najważniejszy moment został uwieczniony na taśmie :)

czwartek, 18 czerwca 2009

Taki drobiazg

Tydzień temu wybrałam się na odrobinę rozpusty :) do Wedla, towarzystwo doborowe, czekolada pyszna, czas płynął miło i szybko. Poplotkowałyśmy, wymieniłyśmy się zakupami, tzn. Madziula odebrała zamówienie z sewandso od Arkadii i czółenka ode mnie, wtedy dowiedziałam się, że ja też coś dostanę. Taki drobiazg.
Kiedyś , gdy dużo rozmawiałyśmy o wzorach Laury Perin, Arkadia coś tam podejrzała, poczytała i korzystając z okazji, że ktoś jej bliski wybierał się z USA do Polski,
poprosiła o kupienie jakiegoś wzorku. Tej miłej osobie nie sprawiło to kłopotu, kupiła więc taki drobiazg i przywiozła do kraju. Arkadia obdarowała mnie tymi wzorkami, jakby nawet lekko zakłopotana, że osoba kupująca się nie zna. Przyznam, że nie podziękowałam jak należy, najzwyczajniej nie mogłam uwierzyć, że ktoś zadał sobie tyle trudu , żeby sprawić mi przyjemność, ogromną przyjemność.

Aniu, nadal jestem w szoku, bardzo, bardzo Ci dziękuję za
taki drobiazg.





Jestem posiadaczką oryginalnych wzorów Laury Perin, Lilka pewnie mi zazdrości, ale ja się podzielę. Właśnie dlatego dopiero wczoraj wieczorem je odebrałam, mam je też w wersji elektronicznej:)))

Dokładnie przeczytałam wszystkie instrukcje, nie wszystko ze zrozumieniem, bo ja tylko podstawy angielskiego znam. Zaskoczyło mnie jednak jak w tematach robótkowych przyswoiłam ostatnio ten język;)

Chyba zacznę od Pineapple Quilt, tzn. zacznę od napełnienia skarbonki na odpowiednie zakupy, chciałabym użyć takich materiałów jakie zaleca autorka.

środa, 17 czerwca 2009

Test nowych czółenek



Wczorajszy dzień zaczął się fatalnie, jak stwierdził Rafał, to już była złośliwość losu, żeby wyłączyć jednocześnie i pogodę i prąd !!! Do południa nawet czytanie było wysiłkiem- zimno, mokro, ciemno i bez dostępu do tv i komputera. Jak ja tęsknię za słońcem.

Test czółenek odbył się od razu, tuż po ich otrzymaniu, ale wyniki są dopiero dziś :) Nowymi czółenkami zrobiłam tylko próbki i wróciłam do starych, poczułam jednak nieodpartą potrzebę supłania. Zrobiłam saszetkę na lawendę do szafy, skończyłam jedną, bo lawenda jeszcze nie kwitnie, a z ubiegłorocznej zostały marne resztki, ale w planach mam więcej. Pomysł nie jest mój, wzory to wariacje z różnych pisemek.


Woreczek uszyłam z szyfonu, średnica 7-8 cm. Nie jest to najlepszy materiał, ale taki miałam pod ręką, frywolitkę przykleiłam już po napełnieniu saszetki lawendą. Frywolitka wykonana z Aidy # 20 kolor 387.
Ciągle nie jestem gotowa na białą frywolitkę, taka jest najbardziej elegancka, jednak biel musi być bielą, a ja w trakcie frywolenia brudzę nitkę, dlatego nadal pozostanę przy kolorach.
Przy okazji lawendowych zawieszek zaczęłam robić serwetkę, jakoś tak samo wyszło ;) bo co było robić z nicią pozostałą na czółenkach :))))


W tym stanie serwetka ma 27 cm, już zaczęłam następne okrążenie, potem jeszcze kilka i kolejne złożone z takich samych rozetek, a potem to już tylko kilka na zakończenie. Teraz jednak każde okrążenie zajmuje prawie tyle czasu co zrobienie połowy serwetki.
Jaka będzie wielkość docelowa, nie wiem, bo wzór jest przewidziany na # 10 i wtedy to byłoby ok 74 cm. Mam nadzieję, że ta aida jest w naszym sklepie, bo na całość nie wystarczy i moja serwetka dołączy do innej, też oczekującej ;)

piątek, 12 czerwca 2009

Cotton wagon czyli



całkiem zbędny niezbędnik, ale nie w moim przypadku ;) bo ja to przecież "muszę mieć " !!!
Różyczka sprzed kilku dni była pierwszym wyhaftowanym elementem, dziś spec-pojemnik na kordonek wygląda tak, choć jeszcze brak mu ostatecznego szlifu.



Zaczęło się od tego zdjęcia w Just Cross Stitcher o8-98 .


Zrobiłam to jednak po swojemu, najpierw narysowałam papierową formę, trochę podglądając do JCS, taki kwadrat z dwoma skrzydełkami, jedno o wymiarach docelowym, drugie po stronie przeciwnej, z ok 1 cm zapasem na szwy. W zależności od potrzeb obracałam te skrzydełka i odrysowywałam na tkaninie, można przygotować formę z czterema skrzydełkami. Bok kwadratu w moim przypadku wynosi 8,5 cm, bo wtedy mieści mi się nawet większy kłębek nici.

Na lnie wyznaczyłam kwadrat fastrygą, potem znikającym flamastrem rysowałam skrzydełka i wpasowywałam w nie haft. Każdy bok ma inny motyw, choć wszystkie pochodzą z jednego wzoru. Te hafty to była spontaniczna twórczość, wyszywałam jak mi pasowało.
Po pierwszej róży pomyślałam, żeby zrobić dziurki na wstążkę, więc po wyznaczeniu skrzydełek najpierw haftowałam dziurki- 3 nitkami muliny, a dopiero później wpasowywałam kwiatki.


Odrysowałam kształt do wycięcia 2 razy, jeden z haftem i jeden bez, wycięłam je, rozprasowałam. Len obrazkowy jest bardzo sztywny, myślałam, że będą kłopoty z zaginaniem na łuku, ale poddawał sie bez większych trudności. Na środkowy kwadrat wycięłam sztywnik krawiecki z klejem o wymiarach odrobinę mniejszych, naprasowałam go i spięłam obie części. Zszyłam ściegiem przed igłą 2 nitkami muliny po prawej stronie co 3 nitki tkaniny, w środku już się tak nie pilnowałam i tak nie widać ;).

Potem wycinałam skrzydełka z tego sztywnika- też trochę mniejsze niż wymiar docelowy, naprasowywałam na wewnętrzną stronę ( bo na zewnętrznej były dziurki na wstążkę ), zaginałam nadmiar materiału za pomocą żelazka i zszywałam ręcznie.

Tu akurat wykazałam się wielką niedbałością, miałam zamiar naszyć w miejscu połączenia obu części sznureczek. Sznurek przygotowałam własnoręcznie, ale jakoś przestało mi się to podobać, doszywałam i prułam kilka razy. Próbowałam też obszyć to jakimś ściegiem, jak na oryginale, ciągle jednak było nie tak.




W tej chwili mój pojemnik jest niedokończony, albo zostanie w takiej formie jak teraz tylko poprawię szwy, albo..... mam jeszcze jeden pomysł, muszę go jednak sprawdzić. Nie było jednak moim zamiarem urządzać zgaduj- zgaduli, więc pokazuję co z tą różą dalej się działo :)))

O spotkaniu w Wedlu napiszę za parę dni, spotkała mnie tam wielka niespodzianka, do dziś nie mogę ochłonąć, wydaje mi się, że kilka osób też będzie się cieszyć z mojej niespodzianki ;) . Sprawy techniczne stoją na przeszkodzie aby dziś ją zaprezentować.

wtorek, 9 czerwca 2009

Mała zmiana planu, a raczej harmonogramu


Czy innym też się to zdarza, w ostatnich tygodniach setki myśli przelatywało mi przez głowę. Niby wiedziałam jaki następny wzór xxx zrobię, ale ciągle coś nowego pojawiało się przed moimi oczami, ktoś wrzucił jakiś nowy wzorek, ktoś inny wyhaftował piękny motyw, coś już znanego nagle mnie zaintrygowało .... zachowywałam się jak osiołek z bajki, któremu w żłoby dano, a on.... Zostawmy biednego osiołka, to ja nic przez ten czas nie robiłam, tylko planowałam i kombinowałam. Powinnam choć dokończyć już zaczęte prace, a tu nic, żadnej motywacji, powiedziałam bym nawet, że wstręt do igły.

Nowe czółenka zadziałały jak dopalacz, wspominałam już, że trochę pofrywoliłam, przygotowałam półprodukty, a dziś powinnam kupić brakujące dodatki i dokończyć dzieła. Przypadkiem też, przeglądając Just Cross Stitchers zobaczyłam coś co musiałam zrobić natychmiast, już w tej chwili :)
Pomysł bardzo mi się podobał, natomiast wzory do jego przyozdobienia już mniej, dlatego przewertowałam swoje zbiory aż trafiłam na odpowiednie, wg mnie oczywiście. Jak to bywa z przeróbkami, trzeba trochę pokombinować, policzyć i nie wiadomo jaki będzie efekt końcowy. Wieczorem udało mi się wyhaftować jedną różyczkę, haft na lnie obrazkowym 32 ct jedną nitką muliny, zabrakło mi jednego koloru na listki.


Oby ten drobiazg przełamał impas w robótkach, a w najbliższych dniach moi synowie zapowiedzieli wielkie porządki na komputerze. Ciekawe czy po formacie mój stan posiadania się nie zmieni, chyba bym im nie darowała. Aby tego nie oglądać idę dziś z Arkadiją i Madziulą do Wedla na czekoladę :)

czwartek, 4 czerwca 2009

Pechowe czółenka, bilirubina i szczepienia


Zwariowałam, to wariactwo, w moim przypadku, przeszło już w stan chroniczny :) oczywiście wariactwo na temat robótek. Dość dawno temu, Weronika na
kuferku podała link do cudnych czółenek do frywolitki. Samodzielnie kupić tego nie mogłam, ale zauroczenie trwało, a jakby się nawet pogłębiało. Kiedyś zapytałam czy byłyby chętne do wspólnych zakupów i zaraz okazało się, że nie tylko ja tak mam. Weronika podjęła się zaspokoić nasze żądze :))) Termin zakupów był dla mnie bardzo niekorzystny, dopadł nas kryzys. Choć mąż dwoi się i troi żeby wyjść na swoje, jest ciężko ( tzn. głodni i bosi nie jesteśmy, ale rok temu było inaczej ). Nie mogłam jednak przegapić okazji, zaciągnęłam pożyczkę u pierworodnego i złożyłam zamówienie. Wczoraj listonosz przyniósł nowe czółenka.


Komplet mniejszych- 6 cm i jedno większe- 8 cm, metalowe z pięknym ornamentem.
Razem ze mną kupowała też Madziula, zamówiła takie same jak ja oraz duże czarne.


Musiałam od razu sprawdzić jak leżą w ręku, wymyśliłam więc szybko co nimi zrobię i ..... pech mnie nie opuszczał nadal . Po pierwsze- moje obawy się potwierdziły: czółenka są ciężkie, niewygodne i brudzą, ale i tak cieszę się jak wariatka, że je mam :)))) Najprawdopodobniej będą nieużywane, powiększą tylko moją kolekcję. Po drugie- choć to co wymyśliłam wykonałam, ale dziś miałam zamiar dokupić kilka elementów, aby pomysł dokończyć i wszystkie pasmanterie, które znajdowały się na mojej drodze były zamknięte :(((( tyle kilometrów niepotrzebnie zrobiłam, ale akurat to, ponoć ma wyjść mi na zdrowie.
Jedynie pożyczkę udało mi się w znacznej części spłacić i oby tak dalej, bo przez te czółenka nie mogę dokupić nici na dokończenie serwetki, ani zaopatrzyć się w len obrazkowy na nowy haft xxx. Co odłożę parę groszy to wydam na jakieś duperele czytaj : czółenka, kartoniki, mulinki, kleje....

Uzbierało się już trochę czółenek, żółwiowe to niespodzianka od Justyny ( wielkie dzięki ), a drewniane, płaskie zrobił tata Magdy. Widziałam jeszcze inne, które chętnie bym nabyła. Co prawda najlepiej supła mi się
tymi z wydłużonymi noskami, lubię też bursztynowe, co nie znaczy, że nie mogę mieć innych po to żeby mieć:)))


A smutki ? oj są. Na komisji wojskowej skierowano Rafała na zbadanie poziomu bilirubiny i okazało się, że ma przekroczoną normę. Oczywiście wyniki zabrano, bo to oni za nie zapłacili :( a ja głupia myślałam, że skoro płacę ZUS i podatek to ja opłacam swoje badania lekarskie. Teraz trzeba je powtórzyć. Poczytałam w necie, to może być wszystko albo nic, niektórzy tak po prostu mają. Rafałowi poziomu bilirubiny nie badaliśmy chyba nigdy, to kiedyś Maćka dotyczyło, ale ALAT i ASPAT miał robiony kilkakrotnie- było ok.

Maciek jako noworodek miał problemy z odżółknięciem, leżał w szpitalu. Jego rocznik podlegał już pod kalendarz szczepień przeciwko wzw typu B, ale dopiero Ci urodzeni w drugiej połowie roku. Po kilku latach doszczepiano tych z pierwszej połowy roku. Rafała zaszczepiłam na własne życzenie. Wtedy jeszcze obowiązywała teoria, że po 5 latach należy powtórzyć szczepienia, więc w odpowiednim czasie zgłosiłam się do przychodni. Okazało się, że teoria się zmieniła, podobno potrójna dawka zabezpiecza na całe życie ( wczoraj lekarka z komisji wojskowej znowu temu zaprzeczyła ). Niestety nie wszystkich, aby się upewnić należałoby zrobić badania przeciwciał anty- HBs w surowicy, na własny koszt w Sanepidzie. Jako wyjątkowo upierdliwa matka, poinformowałam się i tam. Badania wykonano obu moim synom, Rafała wynik był zadowalający > 100 j.m ; Maćka nie- 1 j.m, co oznacza, że nie nabył odporności. Z wynikami zgłosiłam się do lekarza rodzinnego i to był mój błąd !!! lekarka z przychodni zawołała na pomoc koleżankę, pierwszy raz z czymś takim miały do czynienia, długo debatowały, po czym zaproponowały szczepienie przypominające na mój koszt. Zgodziłam się, a nie powinnam, albo przynajmniej inną szczepionką, ale tego już dowiedziałam się na ponownej wizycie w Sanepidzie.
Istnieje jakiś procent ludzi, którym szczepienia przeciwko wzw typu B nic nie dają, ale nikt nas o tym nie informuje.

Przed nami seria wizyt u lekarza, a jeszcze skóry do końca nie wyleczyliśmy. Rafał ma paskudne azs, od jakiegoś czasu cała twarz i szyja wysypana, kiedy chodzi z krótkimi rękawami to i okolice łokci rozdrapane, a to już dorosły facet, przystojny, wysoki i mądry facet . I jeszcze mój !!!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...