czwartek, 21 października 2010

Co było gdy mnie nie było


    Nie miałam internetu, znowu !!! Zmiana umowy i awaria routera w tym samym czasie to za dużo, żeby myśleć logicznie, mój  mąż i panienka z netii nie potrafili się dogadać telefonicznie przez tydzień. 

    W tym czasie pozbyłam się ;)  części farbowanych nitek, a pomaziałam trochę w kolorach jesieni  i zieleniach.



    Pani Jesień- każdy motek inny, bo najbardziej mi się podoba malowanie farbami po niciach, tak to się w zasadzie odbywa w moim wypadku, nie farbowanie a malowanie. Nigdy do końca nie wiem jak nitki będą wyglądać po wyschnięciu, barwniki nanoszone jedne na drugie dają często zaskakujące efekty. Wspominałam już o złudnych wizjach  po nałożeniu koloru, po podgrzaniu i po wyschnięciu- to zupełnie trzy różne barwy. Dlatego odwołuję wszelkie wcześniejsze obietnice ufarbowania konkretnych kolorów, będą takie jakie wyjdą, ale będę się bardzo starać żeby były choć trochę  podobne do obiecanych  ;)

    I jeszcze kilka nitek w kolorach jesiennych: koralowo- brązowe i rudo - brązowe. Z rudym barwnikiem jest podobnie jak z nitkami, w komentarzach pisała o tym Violka , to raczej oranże i bez podrasowania nie da się uzyskać takiego koloru, albo ja mam o nim mylne wyobrażenie.




    
    Miałam takie zielone - młoda sałata ;) trawka i podobno pistacjowe, podobno, bo mam wrażenie, że część barwnika się nie rozpuściła, część żółta, co wyszło w formie kropek na nitkach cieńszych, ale tego to już nie pokażę. Piszę  dlatego żeby Koroneczka wiedziała, że jednak coś mi nie wychodzi ;)

 







    



    
    Były też takie pokazywane w poprzednim poście , ale zostały porwane na spotkaniu, pracuję jednak nad powtórzeniem kolorów.

    Poza tym mam w planach wysupłać dużą ilość świątecznych frywolitek i skleić trochę kartek. Już nawet zaczęłam realizować te plany. Bardzo się cieszę, że kilka osób poprosiło o nie, ale jednocześnie i martwię, bo nie znam swoich możliwości. Nie wiem jak szybko i ile dam radę zrobić, a kiedy coś obiecuję to staram się wywiązać jak najszybciej, w efekcie trzęsą mi się ręce. Całe szczęście, że klawiatura tego nie przekazuje, co by to było gdybym pisała piórem ;)))))

    Nie wyszły mi też, Aniu,  frywolitkowe gwiazdki, miałam taki dzień, że wszystko czego tknęłam lądowało w koszu, błędy robiłam nawet w  znanych na pamięć schematach. Nie były to pomyłki w stylu Renulka ;) widocznie to nie był dobry dzień na frywolitki. 

    A teraz idę poczytać i pooglądać co Wy zmalowałyście w czasie gdy mnie nie było :)

wtorek, 12 października 2010

Moje zapachy do szafy, komody, szuflady...


    Sezon na lawendę dawno minął, ale kiedy się ma susz lawendowy to saszetki zapachowe  można robić cały rok. W trakcie farbowania nitek zaczęłam łączyć kolory z zapachami, niektóre od razu jakoś się kojarzą- różowy z różą, fioletowo-liliowy z lawendą... inne mniej, ale wystarczy dobrze poszukać w naturze albo sklepie z zapachami;)


    Oto moje pachnące serduszka, co zawierają widać na zdjęciu. Trochę byłam przerażona silnym, różanym aromatem, wszystko wokół pachniało różą, ale to serduszko znalazło najwięcej amatorów :)


     Miałam też takie nitki i zdążyłam nawet z nich zrobić jedną poduszeczkę i jedno serduszko, niteczki jednak straciłam bezpowrotnie ;) czas nastawić gar do farbowania. Saszetkę nafaszerowałam zapachem pt. 'Herbaciana Zieleń' cokolwiek to znaczy.

Serduszka są nieduże.

piątek, 8 października 2010

Zapraszam na ciasto z jabłkami


    Dawno, dawno temu, przed przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej, w każdej szkole były zajęcia z integracji europejskiej. Klasa mojej siostrzenicy, mocno nieletniej wtedy, przygotowywała prezentację Holandii i siostrzenica z koleżanką same, nie przymuszane, zgłosiły się do przygotowania czegoś słodkiego serwowanego w tym kraju. Jak to często bywa, o obietnicy przypomniała chwilę przed godz. 0. Tak więc, pewnego dnia, po dość późnym powrocie z pracy, moja siostra zastała stół zastawiony różnymi produktami, na nich kartka z dziwnym przepisem i wyłaniającą się z pokoju córkę z błaganiem : 
- Mamo pomóż.

    Siostra międląc w ustach słowa, których się nie wypowiada, zgrzytając zębami i szczękając garami zakasała rękawy oczyma wyobraźni widząc jakiegoś gniota wyjmowanego z piekarnika. Złość jej przeszła jak tylko otworzyła ten piekarnik. Od tamtej pory ciasto to często gości na naszych stołach i jakoś dobrze nam się kojarzy to nasze wstąpienie do unii :)))



    Przepis znaleziony przez siostrzenicę w internecie trochę zmodyfikowałam, bo tak jak Jolcia,  wolę owoce z ciastem no i zdecydowanie większą porcję muszę przygotować;)  Podaję obie wersje.

    Nazwa ciasta jest nasza, nie wiem jak brzmi w oryginale, słynny appelgebak na zdjęciach prezentuje się zupełnie inaczej, więc pozostanie:

Holenderskie ciasto z jabłkami

                                             Ciasto:
25 dkg mąki                                                      40 dkg mąki
12 dkg cukru                                                     18 dkg cukru
1/2 kostki masła                                              3/4 kostki masła
1 jajko                                                                 1-2 jajka                                                        
                       pół łyżeczki proszku do pieczenia
                       cukier waniliowy
                       łyżka-dwie mleka 

    Z podanych składników przygotować kruche ciasto wg. schematu- posiekać nożem masło z mąką, proszkiem do pieczenia, cukrem i cukrem waniliowym dodać jajka i mleko, szybko zagnieść, uformować kulę i włożyć do lodówki na godz. Ciasto można przygotować nawet dobę wcześniej- praktykowałam to ;)

    Tortownicę albo blachę wyłożyć papierem do pieczenia, ciasto rozwałkować, ułożyć na papierze formując wysoki i cieniutki brzeg, ponakłuwać widelcem i podpiec 15 min w temp. 200 st.C, po czym ostudzić.

    To ciasto paskudnie się wałkuje, trzeba raczej ulepiać je w blasze, stosuję taki sposób- rozpłaszczoną kulę ciasta tuż po wyjęciu z lodówki układam w formie, przykrywam folią spożywczą i dostępnym mi walcem -patrz zdjęcie poniżej ;) wałkuję je, a potem już tylko lepię na brzegach.


                                           Masa jabłkowa:

1kg jabłek                                         
2-3 łyżki cukru
5 dkg masła   
10 dkg rodzynek

    W mojej wersji należy wziąć ze 2,5 kg jabłek, najczęściej mieszam antonówki ze słodszymi.
    Jabłka obrać, pokroić na kawałki usuwając gniazda nasienne. Poddusić jabłka wg. uznania, w oryginalnym przepisie są to tylko podduszone do miękkości kawałki, ja rozgotowuję je dużo bardziej. Dodać masło, cukier, rodzynki i jeszcze trochę poddusić. Przyznam , że ilość dodanego cukru zależy od tego jak kwaśne są jabłka. 
Nie dodaję rodzynek, bo moi panowie ich nie lubią.

                                            Migdałowy smak:
10 dkg masła 
niepełna szklanka cukru
łyżka miodu
łyżka mleka
5 dkg płatków migdałowych - wsypuję całą torebkę
   
    W rondlu lekko zrumienić masło, dodać pozostałe składniki, wymieszać, chwile potrzymać na ogniu i rozłożyć na jabłkach, które lekko przestudzone wyłożyliśmy już na podpieczonym spodzie.
    
Piec przez ok. 40 min w piekarniku nagrzanym do 200 st C.

    Ktoś mnie pytał czy to ciasto można jeść na ciepło, zapewniam, że można, nie raz widziałam jak znika tuż po wyjęciu z piekarnika ;))) Zdecydowanie jednak zyskuje na wyglądzie po wystudzeniu i ozdobieniu kleksem z bitej śmietany, można go jeszcze przybrać wiórkiem czekolady.
Nie wiem czy nadaje się do podgrzania w mikrofali.

    Przepis podaję na prośbę Madziuli, która nie lubi jabłeczników  :)))) 



czwartek, 7 października 2010

Poznałam tajemnicę


    Może nie całkiem, może tylko jej rąbek, ale chyba wiem na czym polega supłanie frywolitek 3D- jak nazywają to niektórzy, albo techniki Ankars- taką nazwę nadali  jej twórcy. Długo podziwiałam prace Maranty, kto ich nie zna;) czasami trafiało się na jeszcze innych wykonawców tych pięknych koronek podtrzymujących masę kamieni, bo tu raczej koraliki grają pierwsze skrzypce, frywolitka jest jakby w ich tle. Przynajmniej ja odnoszę takie wrażenie.

    Udało mi się zrobić takiego motylka, owada raczej ;) projekt tego konkretnego mój własny, ale sam pomysł już nie. Bardzo skromny w porównaniu do oglądanych w sieci;)

    
    Jeszcze dużo brakuje do doskonałości, nie powinno się pokazywać takich koślawców, ale jestem szczęśliwa, że w ogóle udało mi się go  wysupłać. Koraliki trochę przypadkowe, niestety nie mam odpowiednich zapasów w domu.
    A moje pierwsze próby wyglądały tak, tego to już na pewno nie powinnam pokazywać ;)))



    








    

    Niedawno miałam okazję obejrzeć książkę Jekatieriny Stiepnoj, która jest chyba głównym twórcą tej techniki i okazuje się, że nie tak trudno zrozumieć. Wytłumaczyć innym też jest prosto. Dużo cięższe jest natomiast zastosowanie tej wiedzy w praktyce, cięższe dosłownie i w przenośni. Ilość i waga kamieni ma tu duże znaczenie, ale na to są sposoby ;) 
    Nie wiem czy kiedykolwiek zrobię coś większego tą techniką, jednak rozglądam się za  kamykami, jak posiądę odpowiednią ich kolekcję to może jakaś bransoletka powstanie.Teraz muszę potrenować ściąganie kółek z niebotycznej ilości słupków.

    Pokazuję to jeszcze z innego powodu, chciałabym lepiej poznać tajniki tej techniki, a u nas panuje jakby zmowa milczenia. Autorki Ankars mieszkają tuż, tuż... może udałoby by się nam nawiązać z nimi kontakt, żebyśmy mogły korzystać z ich wiedzy nie łamiąc prawa. Chciałabym kupić oryginalną wersję książki Riny Stiepnoj- " Pletienije w technikie Ankars", wiem że nie tylko ja mam takie marzenie. 
    Podejrzewam też, że nasze wielkie frywolki od dawna wiedzą jak to się robi ;))))


    I jeszcze pytanie do bardziej doświadczonych w tej sztuce, czy  Aida 20 nie jest za cienka do tak dużych kamieni? może 15 byłaby lepsza ? albo nawet 10 ?



wtorek, 5 października 2010

Powinnam coś napisać

    Od niedzielnego popołudnia myślę jak opisać wrażenia z II WSPM, ale co napisać ? że było miło, wesoło, twórczo.... i smacznie ;) to wiadomo. Wiadomo też, że za krótko, że nie pogadałam z kilkoma osobami, z którymi bardzo chciałam, że do innych gadałam za dużo, zawsze gadam za dużo :))) Nie zauważyłam kilku prac, nie mam pojęcia dlaczego ich nie zauważyłam, ze zdjęć widzę, że bardzo bym chciała je dokładnie obejrzeć, dotknąć. Może następnym razem....

    Bardzo, bardzo wszystkim dziękuję za możliwość przebywania z Wami !

    Zdjęć nie robiłam, nawet nie zabrałam swego staruszka, bo kiedy go zabierałam na podobne imprezy nie miałam czasu wyjąć go z torby ;) Odsyłam więc do fotorelacji innych uczestników :
- Aty

    Z Atą  przygotowałyśmy małą niespodziankę, przez ok. dwa tygodnie nie mogłam nikomu powiedzieć, że ona do nas przyjedzie, a już szczególnie Madziuli, twarda byłam, aż sama siebie podziwiam :))))))
Ata przyjechała z Anią i .... to już i dla mnie była niespodzianka, z Elisse.

    Podebrałam Joli zdjęcie swojego skrawka stolika. Prawie wszystko starocie, chciałam jednak pokazać, że te rzeczy istnieją naprawdę, nie tylko na moim blogu :)))) 


    Zostałam ogołocona ;) z farbowanej Aidy, ale wzbogacona o inne cudowności. Najbardziej się rozczuliłam nie samymi prezentami, ale faktem, że ktoś pamięta co ja lubię i czego brakuje w mojej spiżarni, dzięki Ata!



    A  Emlut obdarowała mnie buteleczką decu, dzięki Ewa! podziękuj też swemu sąsiadowi :))))


    Od kiedy ujrzałam jesienne klimaty Naili wiedziałam, że chcę je mieć, tylko które? po przymiarkach zostałam w Miodowej Czekoladzie, co widać na niekórych zdjęciach ze spotkania.

Dodaję jeszcze link do zdjęć Madziuli  i Emlut.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...