Ze łzami w oczach odkładałam czółenka w niedostępne miejsca, przyrzekałam sobie , że już nie wezmę ich do ręki, aby po pewnym czasie złamać przyrzeczenie. Takie podchody trwały ze dwa lata, dziś jednak swoich supełków nie wstydzę się pokazać innym, choć do mistrzostwa to im jeszcze sporo brakuje.
Na początku najbardziej dopingują do pracy małe formy, bo szybko jest widoczny efekt, zaczynałam od gwiazdek, aniołków, zakładek.... w końcu przyszedł czas na coś poważniejszego. Nie lubię małych serwetek, żadnych- haftowanych, koronkowych- pewnie dlatego, że towarzyszyły mi od zawsze. W moim domu było tego dużo, po teściowej też oddziedziczyłam spory zapas. Musiałam poszukać czegoś większego .Wpadł mi w ręce wzorek na obrus łączony, frywolitka z tkaniną w pięknym ciemnoniebieskim kolorze, który niestety nie pasuje mi do żadnego pomieszczenia. Wzór jest rozpisany na igłę, ale próby czółenkami wypadły pomyślnie, niestety mam problem z kolorem. Wierzę, że kiedyś uda mi się dopasować nitki do tkaniny i wymarzony obrus powstanie.
Jedną frywolitką, z której jestem zadowolona ( bo skończona i wykorzystana zgodnie z przeznaczeniem) to podwiązka na studniówkę mojej siostrzenicy. Robiłam ją z Floretty 20 , wg. własnego wyobrażenia wykorzystując motywy z różnych znanych mi już drobiazgów. Dziś pewnie wyglądałaby inaczej, teraz wiem kiedy frywolitka jest bardziej miękka, rozciągająca się, a kiedy zwarta, to daje tyle możliwości............ co by tu teraz ........ :)))
Twoje frywolitki nieustannie wprawiają mnie w niekłamany podziw. Jak je oglądam, to ze swoimi pierdołami czuję się taaaaka malutka...
OdpowiedzUsuńAta, a ja Ci zazdroszczę tych pierdół, a najbardziej frywolnej biżu, przymierzam się do niej i przymierzam, próbuję- nawet jeden wzór Maranty przeanalizowałam, koraliki zakupiłam i nadal nie zaczęłam.
OdpowiedzUsuńO, rany, świetna ta podwiązka!
OdpowiedzUsuń