Wczoraj, przy ślicznej pogodzie, pożegnaliśmy na zawsze naszego znajomego. Od dawna wiedzieliśmy, że przegrywa z chorobą, on też to dobrze wiedział. Tylko dwa lata starszy od mego męża, nie był nawet bliskim znajomym, ale lubiliśmy go wraz z jego dziwactwami. W ostatnich latach częściej nas odwiedzał, a od operacji ubiegłej jesieni, bardzo się z mężem zbliżyli. Jakiś miesiąc przed śmiercią odsunął się od rodziny i kolegów, jedynie memu mężowi udawało się z nim skontaktować. Nie chciał pomocy, choć sam nie dawał sobie rady. Baliśmy, że odejdzie w samotności, a jednocześnie nie wiedzieliśmy jak mu pomóc nie ingerując w jego prywatność. Jego siostrze udało się to w ostatnim momencie.
To był dobry człowiek, podśmiewaliśmy się czasami z jego skarpetek nie do pary, niedopranych spodni, braku czasu na rozrywki, urlopów spędzonych na ' robotach u Niemca' i potwornego skąpstwa. Jadł byle co, ubierał sie byle jak, nie miał żony, dzieci, ale kochał samochody i motocykle. Dziwna to była miłość, bo ich wcale nie kupował, jeździł tym co się trafiło, wiedział natomiast o nich wszystko, nie tylko o silnikach, ale o każdej śrubce, podkładce, o historii ich powstawania. Potrafił opowiadać godzinami. Nawet Rafał słuchał z zainteresowaniem, sprawdzał potem te rewelacje i okazywały się prawdą.
Tadeusz, takim właśnie pozostaniesz w naszej pamięci, cichy i niepozorny, a już nam Ciebie brakuje, nie tylko nam, bo żegnało Cię dużo kolegów ze szkoły i uczelni.
Człowiek żyje tak długo, jak długo trwa pamięć o nim...
OdpowiedzUsuńWspółczuję Wam utraty przyjaciela.
No i co zrobic? Ktos jest a juz potem tylko - byl. Ale to dobrze, ze byl, ze zyl po swojemu.
OdpowiedzUsuń