piątek, 24 lipca 2009

Nadal w lawendowych klimatach


Wypchałam dwa serducha, ale lawenda znajduje się tylko u góry i dołu, część środkową zajmuje drobniutko pocięta gąbka. Żal mi było ocieplacza z metra, ścinków aktualnie nie posiadam, bo prawie nie szyję.


Z haftami na tym lnie trochę przegięłam, w szmateksie wypatrzyłam męską koszulę z szarego lnu, zafascynował mnie kolor, naprawdę szary a nie beżowoszary jak tkaniny do haftu, więc ją nabyłam, wyprałam i ..... wycinam po kawałku. Koszula ma jeszcze fajne guziki, które też wykorzystam, ale co mnie podkusiło haftować na tym. Madziula zapytała jak to robię, odpowiedziałam, że intuicyjnie i to chyba najtrafniejsze określenie. Len jest drobniejszy niż obrazkowy 32 ct, znoszony i sprany, więc pojedyncze nitki są trudno rozpoznawalne, ale kiedy się zrobi kilka xxx w odpowiednim kolorze ( za jasne lub za ciemne się nie sprawdzają ) to potem właśnie intuicyjnie wbijam igłę w odpowiednie miejsce. Praca prawie jak kopciuszkowe wybieranie maku :))) ale okrutnie mi się takie hafciki podobają.
Drugi haft był przeznaczony na kartkę imieninową dla pewnej Anny, dołożyłam jeszcze kilka pachnących lawendą drobiazgów i wysłałam.



Wiele złego już pisałyśmy o działaniu naszej poczty, ja mam jej za złe tylko jedną zagubioną przesyłkę (z terminami różnie bywało). Zdarzyło się to już dość dawno, ale ciągle czuję niesmak, bo adresatka zapłaciła mi za zakupy, a one do niej nie dotarły. Tym razem PP znowu sprawiła mi zawód ;) Paczuszkę wysłałam we wtorek wczesnym popołudniem, zwykłą, po raz pierwszy jednak jako wartościową- jakąś tam niewielką sumę wpisałam. Wykombinowałam, że przed weekendem dojdzie, czyli w sam raz na imieniny, a tu już w środę wieczorem Ania uściski i buziaki mi na gg śle. W pierwszej chwili pomyślałam, że czegoś potrzebuje :) a to PP się pośpieszyła, jedyna korzyść to taka, że solenizantka lawendową pałeczkę dostała świeżą i pachnącą.

Mój Maciejek w niedzielę pojechał na obóz harcerski do Zarzecza k/ Żywca i już pierwszego dnia złapał kleszcza. Zdarzało się, że przynosił je do domu z tych swoich leśnych eskapad, ale nigdy żaden nie wbił mu się w ciało. Podobno szybko się zorientował, zaraz mu usunęli, nie ma żadnego obrzęku ani zaczerwienienia, ale i tak się martwię. Jak zawsze zresztą, kiedy się wybiera z kumplami na te swoje biwaki, nocowania w lesie czy zwykłe zbiórki, jakby nie mógł do normalnej drużyny harcerskiej wstąpić, tylko jakiejś paramilitarnej musiał i jeszcze ten cały sprzęt i umundurowanie w domu.

5 komentarzy:

  1. Lawendowe serduszka są boskie!! a haft na żywo jest taki misterny że dech zapiera!!
    A co do napychaniach takich cudeniek to ja ostatnio kupiłam takie zaieszki do szafy w papierowych woreczkach o zapachu zielonej herbaty - pięknie pachną niewiele kosztują a jakby przełożyć zawartość to takich cudeniek jak wyżej byłaby rozkosz na całym froncie.

    OdpowiedzUsuń
  2. No, nie mogę! Cała Krzysia! Serduszka przepiękne!

    OdpowiedzUsuń
  3. A u Ciebie aż pachnie lawendą :-))
    Ślicznie!
    Maćkiem się nie martw - na pewno sam będzie pilnował śladu po kleszczu, a jako doświadczony "Rambo" nie przeoczy żadnych niepokojących symptomów :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Te serduszka są prześliczne. Widziałam gdzieś rozpuszczalną kanwę, w sumie nie wiem, do czego służy, ale może do haftów na takich tkaninach, a potem w praniu kanwa znika i zostaje sam haft? Nie wiem, ale chyba się kiedyś skuszę i ją wypróbuję.

    Ja się kleszczy boję panicznie, no bo wiadomo.... Trzymam kciuki, żeby nic nie wylazło.

    OdpowiedzUsuń
  5. Pewna Anna niezmiennie zachwycona i nadal wącha ;))))

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...