Dynie.
Nie wiem co mają w sobie takiego, ale patrząc na nie zawsze się uśmiecham. Od paru ostatnich lat nie sadzę ich w swoim ogrodzie, bo prawie nic nie sadzę, ale hodowałam je z wielką przyjemnością i kiedyś do tego wrócę. Zawsze jesienią staram się mieć je w domu.

Tegoroczne pochodzą z pobliskiego ryneczku, a ta poniżej była długo wyszukiwana w ogrodzie mamy, pozostałe nie mieściły się w bagażniku. Ta była jedyna, która dała się tam zapakować, pewnie dlatego, że rosła w cieniu, na uboczu i jeszcze nie dorosła;)
Nad zlewem w kuchni mam jeszcze jedną, trochę osładza mi poremontowy krajobraz za oknem.
Nie zapisałam się do Klubu Zadyniowanych, ale jestem ich fanką, jeśli chcecie nacieszyć oczy zajrzyjcie tutaj: