Zepsuło nam się wszystko, co tylko mogło się zepsuć. Nagła choroba męża uruchomiła lawinę.
Prawdę mówiąc, choroba nie była nagła, tylko nagle i ostro nam się objawiła. Rozwijała się długo i dawała o sobie znać, ale jaki facet przejmuje się takimi drobiazgami, dopiero kiedy okazało się, że już gorzej być nie może....
Nie wiem jak przetrwaliśmy te kilka miesięcy: bezsenne noce, napady paniki w najbardziej nieodpowiednich momentach, długie oczekiwania na wyniki i rozpacz, złość, bezradność. Mój świat stanął w miejscu. Unikałam sąsiadów, znajomych, Was też, długo nie potrafiłam o tym rozmawiać. Nie byliśmy przygotowani, chyba nikt nigdy się nie jest na coś takiego przygotowany, ale nam doszedł jeszcze ten nieszczęsny remont i kłopoty firmowe, o których niewiele dotąd wiedziałam i wiele innych.
Przetrwaliśmy!
Pomogła moja rodzina i wsparcie kilku przyjaciół, a nawet zupełnie obcych ludzi. Byli też tacy, bardzo bliscy, którzy zawiedli, teraz już mniej bliscy.
Udało nam się bardzo szybko podjąć decyzję i sprzedać mieszkanie w bloku, zrobić kuchnię, łazienkę i pokój Maćka. Może nie wszystko tak jak marzyłam, ale wróciliśmy już do domku. Ciągle jeszcze na tobołach, z materiałami budowlanymi tuż obok, śladami gipsu, prowizorką. Powoli jednak będziemy się urządzać i kończyć remont.
Mąż w tej chwili ma się lepiej. Nie wiem co będzie dalej, boję się wybiegać myślami w przyszłość.