poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Kartonaż- pudło na guziki- cz. 2

Skończyłam, co prawda myślę o kilku poprawkach, ale nie będę niczego odklejać, przerabiać, raczej dorobię.
Pierwsza refleksja- nieproporcjonalne, gdyby było o 2-3 cm niższe byłoby cacuszko, ale tu pokombinuję nad optycznymi zmianami. Pokrywka też jest za luźna, trzeba by wewnątrz wklejkę zrobić. I najważniejsze doszyć guziki.
Generalnie jednak jestem zadowolona, jak wspominałam poprzednio, to było pudło treningowe, teraz jestem mądrzejsza, wydaje mi się, że kolejne będzie mi łatwiej zaprojektować i dokładniej wykonać. Jakby powiedział mój Maciek to było rozpoznanie wroga przez walkę :)))

Przedstawiam moje pudło



Teraz je otwieramy, a w środku ....... są dwa poziomy :)))











Nie uniknęłam pomyłek, zwykle odwrócenie przegródek spowodowało, że nie są idealnie proste. Przed oklejaniem wyjęłam wszystkie części, ułożyłam je tak jak powinny być przyklejone, w międzyczasie kibicujący mi Rafał wziął przegródki do ręki i położył, co prawda na swoim miejscu, ale obrócone o 180 st . Pewna, że wszystko jest ok posklejałam i wyszło jak wyszło. Teraz każdy element będę oznaczać.

Zbliżenia na obie części.













Jeszcze jedno zdjęcie częściowo zagospodarowanego pudła. Wszystkie mokre plamy nie istnieją. Tkanina jest jak drobny len, ale posiada dziwną właściwość, podobną do aksamitu, po przeciągnięciu ręką pozostają smugi, jakbym pogłaskała ją pod włos. Oko aż tak mocno tego nie widzi, a obiektyw aparatu tak.


Przy okazji zrobiłam bobinki do kompletu.



Postaram się opisać dokładniej niektóre fazy oklejania, ale wyładowane baterie do aparatu to większy problem, padają po zrobieniu kilku !!! zdjęć. To już kolejne, z poprzednimi też był podobny kłopot. Czy one mają krótki termin działania czy to wina aparatu ? Może znajdzie się ekspert i mi podpowie ;)

piątek, 28 sierpnia 2009

Kartonaż- pudło na guziki- cz.1.


Haft oprawiłam tydzień temu, byłam bardzo ciekawa jak będzie wyglądać, a jeszcze bardziej czy dam radę. Mimo paru niedoskonałości jestem zadowolona. Postanowiłam sobie tym razem odpuścić, bo na tym pudle uczę się kartonażu, nawet jeśli podejrzałam jak coś należy wykonać to w praktyce okazuje się, że jednak można zupełnie inaczej.



Coś mi się wydaje, że pudło będzie większe niż początkowo zakładałam, chciałam żeby haft był oprawiony, jakby w ramce, bo mógłby też sam być wierzchem pokrywy. Wielkość pudełka muszę więc dopasować do przykrywki. Jak widać na zdjęciu, pod haftem znajduje się ocieplina, taka opcja bardziej mi się podobała, ale można na płasko.
Wydaje mi się, że w ten sposób można zagospodarować needlepointa Lilki, nawet na sztywnej monocanvie. Widziałam też hafty oprawiane techniką kartonażu i muszę powiedzieć, że niektóre bardzo mi się podobały, jeśli nie zależy nam na ich solidnym zabezpieczeniu, to warto się pobawić. Na pewno będzie ciekawiej niż za szkłem.

Dalsza część pokrywki- skleiłam za pomocą pasków papieru przycięte wcześniej kawałki tektury. To nie taśma klejąca, a paski papieru, które smarujemy klejem w miarę potrzeb. Wycinając elementy pudła z tektury trzeba wziąć pod uwagę jej grubość, ale jak nauczyło mnie doświadczenie ( bardzo, bardzo niewielkie jeszcze ) najlepiej korekty wymiarów robić w trakcie sklejania.


Teraz oklejamy materiałem przygotowane pudło, najpierw ścianki boczne odpowiedniej wielkości kawałkiem tkaniny. Następnie nanosimy klej na brzegi wewnątrz i zaginamy materiał dokładnie profilując narożniki. W ten sam sposób zaginamy i podklejamy tkaninę na zewnątrz, w rogach wycinamy jej nadmiar. Na tę powierzchnię nakleję haft, tzn. już przykleiłam, ale baterie w aparacie padły i nie mogłam uwiecznić wszystkich operacji.














Wcześniej przygotowałam pudełko z przegródkami i okleiłam je, ale zdjęć nie mam, bo jw.










Przy sklejaniu większych powierzchni trzeba je docisnąć, niezastąpione są tu wszelkiego rodzaju encyklopedie i słowniki :) ale każdy ma swoje sposoby. Najtrudniej kiedy nie da się czegoś umieścić pod prasą, wykorzystywałam spinacze do bielizny, odważniki itp.

Jeszcze kilka słów o kleju:
- klej introligatorski to klej wodny, co rozwiązuje sprawę czyszczenia narzędzi, otoczenia, używania rozpuszczalników ....
- producent nie zaleca rozcieńczania kleju wodą, ale dopuszcza taką możliwość i ja z niej korzystam, bo czasami inaczej się nie da, ale dodaję kilka kropelek do słoika i dokładnie mieszam
- klej introligatorski bardzo szybko chwyta i bardzo szybko wysycha, zdarzało się, że musiałam smarować drugi raz, dlatego dobrze jest mieć różnej wielkości pędzle do jego nanoszenia
- klej introligatorski jest prawie niewidoczny po wyschnięciu, czasami zostawia mokre plamy na tkaninie, które po wyschnięciu zazwyczaj znikają, zazwyczaj !!! ale nie zawsze !!!

Wykorzystałam kawałek tektury falistej do konstrukcji pudła, ale nie jestem z niej zadowolona. Jednak w linkach, które podaję poniżej, jest ona wykorzystywana. Wydaje mi sie, że to kwestia gustu albo innego jej rodzaju. Moja jest dość miękka, deformuje się, pozostają na niej wgniecenia. W moim wypadku ten fragment będzie z obu stron oklejony inną tekturą, więc nie ma problemu.

Parę linków do wyrobów cartonnnage

Meble I
Meble II
Meble III
Contactez l'auteur

i blogi z mojej listy Interesująco, inspirująco...

czwartek, 27 sierpnia 2009

Mój pierwszy raz .... kartonaż


Nie mam zamiaru naśladować Aty ;) ale tytuł wpisu zapożyczyłam, bo to jednak moje pierwsze zmagania z kartonem. Sporo czasu zajęło mi poznanie podstaw tej sztuki, po francusku to ja tylko obrazki czytam ze zrozumieniem :)

Bardzo mi się podobają oryginalne pudła klejone przez Francuzki, one z kartonu robią nawet meble ! Po oklejeniu papierem lub tkaniną i sklejeniu kilku warstw, karton jest sztywny jak sklejka, można więc naprawdę zrobić, no może nie meble, ale ich dodatkowe, funkcjonalne elementy i to własnoręcznie. Postaram się wybrać trochę linków z dużego bałaganu jaki posiadam. Kartonaż w tej wersji to jakby tekturowe patchworki, najpierw trzeba pociąć materiały, a potem od podstaw posklejać w wymyślony wcześniej wzór.

Słowo kartonaż [ fr. cartonnage] znajduje się w naszych słownikach, cytuję za sjp.pl

1. (zwykle w liczbie mnogiej) wyrób (np. pudełko, oprawa) kartonowy lub tekturowy; 2. w starożytnym Egipcie: trumna zawierająca mumię, malowana i zdobiona rytualnymi napisami, wykonana z drewna lub tkaniny nasyconej gipsem

Mnie interesuje to pierwsze znaczenie. Poszperałam w internecie, odwiedziłam nasz sklep dla plastyków i zaopatrzyłam się w tekturę introligatorską ( arkusz 100x70 cm)
15 mm, bo tylko taka była w tej chwili dostępna, ale w handlu są inne jej grubości. Jaka będzie najwłaściwsza trudno mi dziś powiedzieć.
Wczoraj poczta dostarczyła kilogramowe wiaderko kleju introligatorskiego. Noże: do tapet i krążkowy już od dawna są w moi posiadaniu, maty samoregenerujące się, linijki, pędzle do kleju itp. również. Przydałaby się jeszcze kostka introligatorska, ale
wszystko w swoim czasie.

Eksperymenty zaczęłam od 'bobinek', bardzo mi się podobały te drobiazgi,
kombinowałam jak je wykonać. Początkowo myślałam, że są szyte, potem chciałam okleić papierem, zamówiłam opracowanie ozdobnych wzorków u Rafała, aż trafiłam na dokładne instrukcje.


W trakcie klejenia zrobiłam kilka zdjęć, więc jeśli będą chętni do ich zrobienia umieszczam tutorial.

Najpierw należy przygotować szablon, na każdą 'bobinkę' wycinamy 2 jednakowe części z tektury nie za grubej, ale w miarę sztywnej. Wykorzystałam opakowania po ulubionych czekoladkach. Kartoniki smarujemy klejem po jednej stronie i przyklejamy do tkaniny.











Odcinamy nadmiar materiału i na wszystkich łukach wycinamy go w ząbki ;) Nanosimy klej na brzegach i zawijamy tkaninę, robimy to systematycznie, po jednym ząbku. Tu przydaje się kostka introligatorska lub inny podobny przyrząd, bo trzeba dokładnie wyprofilować krawędzie. Teraz pozostaje już tylko skleić obie części ze sobą i ewentualnie ozdobić, co nie jest obowiązkowe :)










Jeszcze jedno zdjęcie porównujące moją 'bobinkę' z typowymi DMC.


Zrobiłam już trochę mojej właściwej kartonażowej pracy, czyli pudła na guziki, co jest motywem zielonego haftu, pokażę jak ono powstaje w kolejnych postach. Trochę się jednak obawiam, że jeśli mi nie wyjdzie to będzie wstyd, może powinnam pochwalić się ( lub nie) dopiero jak je skończę ;)

Wczoraj miałam przyjemność spędzić kilka godzin w towarzystwie Arkadii i Madziuli w domu Szachrajki. Użytkowniczki babskiego w dziale Aranżacje znajdą wątek 'naturalne ozdoby do kuchni', tam było przygotowywane ogólnopolskie spotkanie, do którego jednak nie doszło. My odwiedziłyśmy Szachrajkę, która w swoim białostockim domu jest teraz tylko gościnnie. Zauroczyły mnie jej piękne stare meble- szafy, szafeczki, witryny, lampy. Zdjęcia na forum nie pokazują całego ich bogactwa, a suszone hortensje zapamiętam na długo. Zawsze mi się podobały te krzewy, teraz zrobię wszystko żeby rosły w moim ogrodzie. A jakimi nalewkami uraczyła nas gospodyni..... możecie się tylko domyślać.

wtorek, 25 sierpnia 2009

Jak wszyscy to ja też



Serca uszyłam już dawno temu ( ręcznie, nie chciało mi się biegać do mieszkania w bloku, gdzie tymczasowo przebywa maszyna) wczoraj je dopchałam suszoną lawendą. Wypełnione są ocieplaczem, tylko u dołu i góry jest lawenda. Oszczędzam ją, bo niewiele mam,
w przygotowaniu są też woreczki.
Przy okazji zorientowałam się, że chyba mam uczulenie na lawendę. Już wcześniej kichałam przy napełnianiu tej frywolitkowej saszetki, ale susz był ubiegłoroczny i podejrzewałam kurz. Wczoraj otarłam lawendę z gałązek, umieściłam ją w zamkniętym pojemniku w międzyczasie dodając trochę do serc. Dostałam takiego napadu kataru, że aż rozbolał mnie nos. Wiele razy pojawiały się u mnie objawy alergii, kichanie i miejscowa wysypka, ale były tak krótkotrwałe, że je bagatelizowałam. Teraz mam pewność, lawendy się jednak nie pozbędę, umieszczę tylko dalej od siebie :)

Serca te powstały pod wpływem zauroczenia sercowym blogiem Jolinki . Planuję uszyć jeszcze kilka.




Brzęczałam mężowi cały tydzień nad uchem w sprawie remontu, bywało ostro, ale do rozwodu nie doszło :)))

Efekt następujący:

1. Mąż zarządził sprzątanie ogrodu, wyrównanie, przekopanie, dowiezienie ziemi i sianie nowej trawy- czyli jakby zacząć budować dom od komina, bo okna nie wymienione i elewacja nie zrobiona, no i cała masa różnych materiałów będzie zalegać na nowym trawniku. Na szczęście nie starczyło mu czasu na doprowadzenie sprawy do końca. Wycięliśmy tylko starą wiśnię i trochę krzaków- mamy jaśniej w domu.

2. Zaczął przygotowywać materiał do zadaszenia tarasu, choć okna nie wymienione....
czyli jak w punkcie 1, zadziałał argument, że kolor drewna powinien być taki sam jak szalówki. Pracę przerwał.

3. Zrobił przegląd desek na podłogi i z chłopakami zawieźli je do stolarza, trzeba je będzie gdzieś bezpiecznie ułożyć więc rosną szanse na dalszą część remontu.

Przy okazji porządków zamówiliśmy speców od wycinki drzew, mocno przycięli stare grusze, bo ciągle przeszkadzały sąsiadom, nawet tym dalszym :( Fakt, owoce nie nadają się do jedzenia, spadając na blaszany dach robią wiele hałasu, trzeba je systematycznie sprzątać, a owocują niezwykle obficie. Nie zdecydowaliśmy się na całkowite ich wycięcie, bo już kilka razy uratowały naszą ' miedzę'. Grusze i kilka sosen posadził dziadek męża jakieś 60 lat temu, potem sąsiednie działki przeszły w ręce nowych właścicieli i zaczęły się problemy z granicami. Chyba geodeci kiedyś się pomylili, bo zależy od którego punktu zaczynają mierzyć wyniki przesuwają się raz na jedną stronę , raz na drugą. Nowy sąsiad to nawet paliki nam na podwórku powbijał i zakład męża kazał rozbierać. Zakład zaadaptowaliśmy z budynku gospodarczego wybudowanego przez teścia pod koniec lat 40 lub na początku 50. Tak to jest z sąsiadami.

Przycięliśmy też brzozę, bo jej gałęzie leżały na nowym dachu i oknach. Z młodych gałązek zaczęłam robić wianki, brzoza łatwo się poddaje. Będą służyć do zawieszania różnych ozdób i jako podkład do świątecznych stroików, kiedyś takie miałam, ale się zużyły. Muszę tylko znaleźć coś mało widocznego do obwiązania, tymczasowo użyłam drutu spawalniczego;)

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

TG Cafe - 1/6


Wczoraj wygłaskałam trochę mój haft, len okrutnie się gniecie. Przyjrzałam się krzyżykom, spod ciemniejszych prześwituje tkanina, ale wyszywanie jedną nitką muliny to była dobra decyzja. Z pewnej odległości haft wygląda jak rysunek ołówkiem albo węglem, grubsze xxx chyba psułyby to złudzenie.
Nie wiem czego tu więcej krzyżyków czy ściegów za igłą. Nie jest to wzór dla tych co nie lubią konturów. Nigdy nie miałam z tym kłopotów, czasami tylko kiedy kolory się zlewają, bo wzrok coraz słabszy tzn. ręce coraz krótsze ;) Najczęściej dopiero po zrobieniu obwódki haft nabiera szyku, a ja lubię kiedy jest perfekt. Na szczęście nie jestem jednak taką pedantką w każdej dziedzinie :)))


Pobawiłam się też trochę zielonym haftem, oprawiłam go zgodnie z potrzebami, a najważniejsze, że znalazłam podstawowy materiał do dalszych eksperymentów w B-stoku, nie trzeba będzie kombinować jak przetransportować sporych rozmiarów pakunki. Zamówiłam jedynie klej, bo buteleczki 60 gramowe ( takie są dostępne ) wystarczą rzeczywiście tylko do zabawy, przez weekend zużyłam 3. No i kolejny paradoks - 1 kg kleju kosztuje 10,22 brutto, koszty przesyłki to 14,oo a te małe buteleczki w sklepie ponad 3,oo. Już się nie mogę doczekać kiedy go dostarczą.
Kolana mnie bolą, bo na podłodze na kolanach przygotowywałam elementy do klejenia i przy okazji jeszcze coś małego- niedługo pokażę.

sobota, 22 sierpnia 2009

To miała być moja robótka priorytetowa


Thea Gouverneur Cafe 3028.
Planowałam ten haft już od dawna, wreszcie kupiłam len, przygotowałam nitki i zaczęłam, ale w międzyczasie przyszła nagła potrzeba wyszycia samplera w kratkę. Cafe musiało poczekać. Kiedy sięgnęłam po nią ponowie okazało się, że źle zaczęłam, pomyliłam kierunki na tkaninie. Ten haft będzie miał wymiary ok 23 x 92 cm, kupiłam len obrazkowy 30 ct w kolorze kość słoniowa o wymiarach 70 x100 i zaczęłam wyszywać wzdłuż tych 70 cm. Sprułam, na szczęście niewiele tego było, kawałek ramek i pierwszego urządzenia do parzenia kawy.


Zaczęłam się jednak zastanawiać czy powinnam haftować 2 nitkami muliny czy jedną. Len 30 ct to jak aida 15 - gdyby taka była, ale na lnie zupełnie inaczej układają się nitki. Spróbowałam jedną i jest lepiej, tak mi się wydaje.

Wyhaftowałam kawałek i znowu poczułam ' mus' zrobienia czegoś innego. Cafe z priorytetu została zdegradowana do przerywnika :)

Wzorek wypatrzyłam na blogach u Francuzek, udało mi się zdobyć zdjęcie, zmieniłam kolor na bardziej pasujący, bo hafcik będzie miał specjalne przeznaczenie.

Crescent Colours to pozostałość po Christmas Tree 2007 Mirabilli, muliny DMC 3347 niestety mi zabrakło, a nowo dokupiona okazała się ciemniejsza. Nie bardzo to jednak zaszkodziło całości, żeby jeszcze bardziej wymieszać kolory dwie środkowe ramki wyhaftowałam 3346. Materiał ten sam co TG Cafe, ale haftowałam 2 nitkami muliny.

A jak haftowałam ? jak za dawnych czasów :))) rysowałam poszczególne ramki na kartce w kratkę ze zdjęcia wyświetlonego na ekranie komputera. Kiedyś wiele wzorów w ten sposób kopiowałam z różnych zagranicznych gazet spotkanych gdzieś tam przypadkiem, czy ktoś to jeszcze pamięta ???


Jak go zagospodaruję zobaczycie niebawem, teraz jestem na etapie kombinowania, szukania materiałów i podglądania Francuzek.

poniedziałek, 10 sierpnia 2009

Garnitur w krateczkę - cz. ostatnia



Oto on w pełnej okazałości, na oprawę będzie musiał poczekać, jak kilka innych haftów. Haft zajmuje 23 x 22 cm . Zmieniłam tylko napis pod dzbankiem, dodałam kilka xxx na tym pasku i zmieściło się po polsku, francusku i niemiecku.

Ciągle czekam na remont domu i zaczynam tracić nadzieję, lato mija a mąż nadal przekłada terminy.

Wspominałam pewnie, że od chwili kiedy wprowadziłam się do domku męża planujemy jego kapitalny remont. Nic nie było robione na 100%, zawsze tylko na chwilkę, aby wytrzymało do remontu, aby dało się mieszkać. Mija już 17 lat takiej prowizorki. Meble, firany itp. to przypadkowe zestawienia, tego co miałam w mieszkaniu w bloku i tego co było tutaj. Jeśli coś musieliśmy dokupić to trudno było wybrać, dopasować do obecnego stanu posiadania czy do ewentualnych zmian, ale jakie one będą ???
Tak bardzo chciałabym wreszcie urządzić własny dom, nawet jeśli skromnie, stopniowo, ale po swojemu. Najgorzej jest w kuchni i łazience, chłopcy też duszą się w jednym pokoju. Choć oni to pewnie będą się ' dusić' i na większych przestrzeniach- taki wiek :))))
W ubiegłoroczne lato wymieniliśmy dach, podnieśliśmy go i mamy miejsce na 3 dodatkowe sypialnie oraz garderobę, albo drugą łazienkę ( ale to dalsze plany). W tym roku miały być wymienione okna na dole, zburzona ścianka między naszym pokojem a kuchnią, całkowicie przebudowana łazienka. Kuchnia zostałaby połączona z jadalnią, co akurat nie bardzo mi pasuje, ale sama zaproponowałam takie rozwiązanie. Dzięki temu, w tak dużym pomieszczeniu, można będzie umieścić schody na górę, bo powinny znajdować się w samym środku.

Trochę pomarudziłam, ale miałam niespokojną noc, myślałam o przemijającym lecie i zastoju w remoncie, teraz idę porozmawiać z mężem. Mogą być 'niemcy' w domu ;)

niedziela, 9 sierpnia 2009

Talerz z wisienką


W zasadzie skończone, ale len bardzo pognieciony, na zdjęcie całości jeszcze za wcześnie. Talerz to dość spora część samplera, nieduży jest. Wyszyłam go rekordowo szybko, bo czułam nagłą potrzebę, jakby świat bez niego przestałby istnieć ;)


I jeszcze jajeczko :) Wszystkie fragmenty, które widać dookoła to kuchenne dodatki- ściereczki, serwetki itp. Zdjęcia robione na tamborku, stąd taki ich kształt, a zagniecenia są niewidoczne.


sobota, 8 sierpnia 2009

Kolejne elementy śniadaniowego serwisu





Szybko się haftuje, lubię takie wzory. Nie muszę wyszywać po kolei, wystarczy wyznaczyć miejsce, gdzie powinien znajdować się kolejny element.
Bardzo mi się podoba ta łyżka, tylko kilka kolorów a wygląda jak 3D.
Nie wszystkie części serwisu są tak dobrze zaprojektowane, ale i tak czekam na ostatnie xxx , bo już nowe pomysły nie dają mi spokojnie spać :)




Do dzbanka z kawą konieczne są filiżanki, oto one


czwartek, 6 sierpnia 2009

Są tacy co lubią mój blog


i przyznają mi wyróżnienia :))) To już kolejne. Tak sobie niedawno pomyślałam, z lekką ironią, że tych różnych 'medali' namnożyło się ostatnio, co blog to nagroda. Kiedy jednak barbaratoja
- dziękuję bardzo- wyróżniła mnie od razu zmieniłam zdanie, przecież to takie przyjemne :))))


Miłym obowiązkiem jest przekazanie tego dalej, co wcale nie jest łatwe, bo kocham bywać na wielu, wielu blogach.
Dwie pierwsze osoby uwielbiam czytać, podglądać też, ale bez obrazków też bym je odwiedzała ;)

Gackowa
Ata

Dwie kolejne to nowe blogi, znam jednak obie blogowiczki ( czy to już nepotyzm ??? ), zachwycam się ich pracami i liczę, że tu też pokażą na co je stać :

Naila
Madziula

środa, 5 sierpnia 2009

Kartofelki


Nasz region słynie m.in. z uprawy ziemniaków, w moim rodzinnym domu ziemniaki były podstawą wyżywienia. Nie, nie... wcale nie dlatego, że brakowało mięsa czy innych produktów, odkąd pamiętam ( a pamiętam wiele z bardzo wczesnego dzieciństwa) niczego nie brakowało. Ja jednak nie lubiłam kartofli, tak przynajmniej myślałam, bo od kiedy rozpoczęłam samodzielne życie odkryłam jakie pyszne mogą być te bulwy. W moim domu i stołówkach ziemniaki podawano zazwyczaj tłuczone, puree, a najlepsze są z wody, w mundurkach czy pieczone. Nie muszą być nawet okraszone, same w sobie są pyszne.

Kilka razy do roku przeprowadzam z moim Tatą pewną rozmowę :). Najlepsze irysy rosną na polu mego brata, ma on też doskonałe piwnice do ich przechowywania, dlatego przy okazji odwiedzin przywozimy po pół woreczka. Mówię zazwyczaj do Taty, że może pójdziemy nabrać ziemniaków, a Tata:
- Ale u nas nie ma ziemniaków, są tylko kartofle.
- Kartofel to po niemiecku , po polsku jest ziemniak.
Tata wtedy wypowiada to swoje
- Oo... - takie trochę zdziwione, trochę jakby przemawiał do osoby niespełna rozumu i pyta nie oczekując odpowiedzi
- Chcesz pomarańczy ?

Do piwnicy po kartofle chodzę najczęściej sama z Tatą, bo nikt nie rozumie, że najlepsze są nieduże bulwy. Nie ma znaczenia czy do gotowania czy starcia, takie są najsmaczniejsze. Tata nazywa je pomarańczami i dzielnie pomaga w wybieraniu, choć uważa, że jego pierworodna niezupełnie ten tego :)))
Kupując też proszę o wybranie małych, co nie zawsze znajduje zrozumienie otoczenia.


Wszystko to mi się przypomniało wczoraj, kiedy piekłam kartofelki Cebulki, jakoś dużo mi się przypomina ostatnio, czyżby starość ;)
O tych kartofelkach słyszałam dużo dobrego, aż kiedyś miałam okazję posmakować- pychotka.
Trochę się obawiałam czy mój mąż je zaakceptuje, bo pieczemy bez obierania, ale obawy były niepotrzebne.












Kartofle szorujemy szczotką, kroimy wzdłuż na ćwiartki, układamy jedną warstwą na blachę, posypujemy czosnkiem i rozmarynem i do pieca. Nie solimy! Pieczemy wg uznania, do miękkości albo na chrupiąco. Moje są skropione sosem ze smażenia kurczaka, ale w ostatniej chwili, tuż przed wyjęciem z piekarnika.
Cebulka podawała do nich jeszcze dipy: jogurtowo- koperkowy i jogurtowo- rzodkiewkowy, u mnie z kurczakiem ( mąż dostał z karkówką) i sałatą lodową z sosem vinegret.

Jeszcze uwaga zupełnie nie na temat, skąd u nas na Białostocczyźnie tak dużo germanizmów, mój Tata nie powie inaczej niż hebel, winkiel czy waserwaga.

poniedziałek, 3 sierpnia 2009

Garnitur w krateczkę


Nie, nie.... to nie będzie garnitur męski tylko śniadaniowy.
Terenia ma udział w niejednej mojej pracy, a pewnie nie tylko mojej, albo wrzuci jakieś linki, albo wyszuka schemat. Tym razem zupełnie nieświadomie Terenia stała się inspiratorką kolejnego mego bzika. Potrzebowała rady, podała namiary na przykłady tego co ją interesuje, a ja głupia zaczęłam tam grzebać i wygrzebałam [łapiesięzagłowę]

Najpierw to była saszetka na liście laurowe, ale jak pogrzebałam głębiej to jakby piorun we mnie strzelił. Pierwszy sampler kuchenny, który chciałam wykonać już natychmiast ( zupełnie jak Lilka).
Zastosowałam taktykę z lumpeksów, kiedy podoba mi się jakaś szmata, a zdaję sobie sprawę, że powinnam przystopować z zakupami, odkładam ją i przychodzę za parę dni. Jeśli nadal tam leży to znaczy, że jest przeznaczona właśnie dla mnie i wtedy nie mam wyjścia- muszę ją kupić :)))

Postanowiłam wygooglować sobie schemat, pytać nikogo nie będę, jeśli sama znajdę to mój i już za pierwszym podejściem znalazłam!!! No powiedzcie, czy to nie znak, ten wzór czekał żebym to ja go wyhaftowała. Odłożyłam wszystkie inne zaczęte i długo już oczekujące na zakończenie prace, wybrałam niteczki- jednej kluczowej brakowało- i.... ciągle coś stawało na przeszkodzie. Wyszywam jednak w każdej wolnej chwili, zostawiając ' dziury', gdy brakuje mi koloru, już go jednak dokupiłam i 'łatam'.

Odsłona pierwsza -poranna kawa czyli dzbanek.


Haftuję dwoma niteczkami muliny DMC na lnie obrazkowym ct 32 w kolorze naturalnym.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...