Nie wiem tylko czy się cieszyć czy płakać, w tej chwili ta druga opcja jest mi bliższa.
W komentarzach dziwiłyście się jak sobie radzę z remontem, Leosiem i robótkami, oraz codziennymi pracami w domu. Do tej pory remont był uciążliwy ze względów, które wszyscy znacie w takich sytuacjach, trzeba pomyśleć, kupić, dowieźć, zrobić... ale odbywało się to poza naszym rejonem życia;) Wymieniliśmy dach, dzięki ściankom kolankowym uzyskaliśmy poddasze, które powiększy nasze mieszkanie. Na górę dostawaliśmy się starymi schodami ze spiżarni i w mieszkaniu na dole nie było widocznych śladów remontu, poza zmniejszoną powierzchnią magazynową ;) zniknął strych i spiżarnia. Mąż z synami przez 3 lata, w wolnych chwilach po pracy, to poddasze dostosowywali do użytku, a ja obijałam się o kilka pudeł, do wczoraj... Nadszedł jednak czas aby połączyć obie części i wyremontować dół.
Prace na dole podzieliliśmy na dwa etapy, granicą będzie korytarz, który oddziela łazienkę, kuchnię i przylegającą do niej naszą sypialnię od dwóch pokoi. Na pierwszy ogień poszła nasza sypialnia, która zostanie połączona z kuchnią i tu właśnie będą schody na poddasze.
Chłopcy wyprowadzili się do bloku, my zajęliśmy ich pokój, a pokój dzienny wygląda jak komis meblowy. Poza tym wszędzie pełno pudeł i 'szmat' jak mówi mój mąż.
Wczoraj moi panowie usunęli wszystkie obicia ścian do gołych bali, dziś będą zrywać podłogi, masakra! Niestety w naszej sypialni były wszelkie podłączenia telefoniczne i internetowe. Komputer został spakowany do pudeł i odłączony. Nie wiem kiedy chłopaki coś wymyślą, w tej chwili piszę z Rafała laptopa na prowizorycznym podłączeniu. Mam nadzieję, że uda mi się trochę Was poczytać, na komentarze może zabraknąć czasu, ale postaram się nie stracić kontaktu.