Czerwiec w tym roku był wyjątkowo krótki, miałam robótkowe terminowe zobowiązania, a doszły jeszcze inne zajęcia. Pewności nie miałam czy zdążę, a kiedy coś obiecuję i nie mogę się z tym szybko uporać to nie jestem w stanie normalnie myśleć i pracować, jakbym nosiła wredne zwierzątko na karku, które nie dość, że mi ciąży to jeszcze chwyta łapami za szyję i dusi. Jednak się udało. Oba winne hafty skończyłam, wszystko inne też. Wyjątkowo trudno mi się haftowało półkrzyżyki, chyba jeszcze nigdy tak trudno. Z powodu kilku bardzo podobnych do siebie nitek i .....zbyt słabych okularów, czeka mnie wizyta u okulisty.
I złożone wirtualnie oba razem, niestety nie dane mi było nacieszyć oczy takim widokiem, bratowa odbierała je pojedynczo jak tylko powstawały, ale kiedyś wyhaftuję je sobie.
Bywały dni kiedy bardzo łzawiły mi oczy i nie dałam rady zrobić ani jednego ściegu. Wiem, że powinnam zmienić okulary, czekam tylko na przypływ środków.
Czerwcowe zmiany pogody upewniły mnie, że jestem meteopatką ! W sumie mało jest dni w roku kiedy mogłabym góry przenosić, upał oznacza senność i niemoc, w mroźne dni ja też jakbym zamarzała, przed burzą boli głowa, aż mi się robi ciemno przed oczami, w długie deszczowe dni łamie w kościach, a ciśnienie potrafi spaść do 110/65....Tylko temperatura ok. 20 st lub lekki mróz jest ok, a ile takich dni mamy w roku ? Niestety, moje przypadłości nie znajdują zrozumienia w rodzinie, a mi się wydaje, że czasami ostatkiem sił wykonuję proste czynności.